25 Listopada 2024
Logowanie
Nazwa użytkownika

Hasło

Zapamiętaj mnie


Em Em
1 tydzień Offline
sasta sasta
2 tygodni Offline
notno notno
4 tygodni Offline
KingArthur KingArthur
9 tygodni Offline
swistak swistak
10 tygodni Offline
Ostatnio zarejestrował się: davidcorso
Ogółem Użytkowników:2,209
Shoutbox
Musisz zalogować się, aby móc dodać wiadomość.

18/12/2022
Cześć, Rafa!

15/12/2022
Dzień Dobry Wszystkim Smile

06/10/2022
zdrowia

06/10/2022
Covid zapukał do moich drzwi poraz kolejny ten już ze szpitalem w tle. Stres

17/07/2022
Romek, nowi użytkownicy mają zablokowaną możliwość pisania na Forum - najpierw muszą się przedstawić w dziale "przedstaw się".

Archiwum shoutboksa
Zobacz temat
Mam Efkę :: O psychiatrii :: Zaburzenia odżywiania
 Drukuj temat
Rodzina a bulimia
Asia
#1 Drukuj posta
Dodany dnia 15/04/2013 19:43
Rozgrzany


Postów: 69
Data rejestracji: 08.04.13

wątek ten założyłam w odpowiedzi na pytanie myszy - czy mąż wie, że wymiotuję i jak reaguje.
Tak mój mąż wie o tym ale ja choćby mnie i złapał nad muszlą z palcami w buzi będę się tego wypierać.
Męża zdaniem nie ma takiej choroby jak bulimia - jest to po prostu sposób, żeby brzydko mówiąc się nażreć i zwymiotować. Uważam, że jego podłe uwagi zwracające mi uwagę, że wymiotuję mają przyczynę materialną - ja jem i zwracam to co mógłby zjeść on i dzieci.
Często kiedy idę po posiłku do toalety za inną potrzebą to mówi o mamusia idzie zwrócić, i np: co jeszcze byśmy coś zjedli?
Kiedy jestem chora i naprawdę musiałam zwymiotować też były te teksty, które niestety mnie ranią.
Nie pamiętam już na czym musiał mnie przyłapać, ale musiało się to zdarzyć kilkakrotnie skoro jest taki podejrzliwy. Prawdą jest, że jestem w tym mistrzem i wymiotować nauczyłam się w każdej sytuacji, wszędzie, bezdźwiękowo i extra szybko. Nie podam przykładów. Dziś rano też to zrobiłam, zaraz po śniadaniu jak mąż jeszcze spał a dzieci już w szkole. Specjalnie zjadłam więcej bo wiedziałam, że nikt mi nie przeszkodzi żeby to zrobić. Wczoraj w domu miałam awanturę rodzinną, chociaż nie wiem czy mogę się tym tłumaczyć. Teraz też np zjadłam więcej niż zamierzałam, ale nie mam zamiaru wymiotować, nie wiem czemu, nie mam wyrzutów sumienia z tego powodu. Może dlatego, że mąż w pracy a ojciec u siebie?
Nikt mnie nie stresuje. Codziennie się ważę, mierzę w talii, biodrach, w sklepach zwracam uwagę na zawartość cukru i tłuszczu w produktach, odżywiamy się raczej zdrowo, nikt nie jest otyły w mojej rodzinie - oprócz mnie. Odchudzam się od lat. Kiedy mi się udaje jest ok, ale kiedy przychodzi efekt jojo...
Wiesz jak byłam na terapii, to psychiatra ciągle się mnie pytał o jedzenie w moim domu rodzinnym. No rodzice co jak co ale ciągle mnie karmili, byłam jak prosiaczek. Zero kontaktu, czasu, zrozumienia, ale za to jedzenia do wypęku. Teraz też przychodzą z darami - ciasto, zupa, kiełbasa... i brak zrozumienia, akceptacji. Powiem ci, że na tej terapii doszłam do wniosku, że dawali mi to co umieli a umieli mnie tylko karmić i w ten sposób o mnie dbali, że ja odsyłając ich z tymi ich garami (a tak było), odpycham ich i nie mają co mi zaoferować, że muszę nauczyć się przyjmować to co mają mi do zaoferowania w takiej postaci ale na moich warunkach. I faktycznie był to okres, że brałam od nich dziękowałam , chwaliłam, jadłam ... i przestałam wymiotować. Nie każ mi tego tłumaczyć.
Jakby nie było po opisie twojej rodziny, konfliktach, zastanów się co ci dawali - może jest podobnie jak u mnie i trzeba nauczyć się przyjmować żeby nie zwracać?
Żebym nie wyszła na za mądrą, to oczywiście byłam dziś u matki i było:
- chodź zjesz rosołu
- nie chcę, nie jem z lanym ciastem
- przecież to jest dobre
- śpieszę sie lecę do sklepu
- po warzywa, ja ci dam
- dzięki, sama sobie kupię
Wyszłam jakaś nerwowa i myślę, że mogłam zjeść ten zakichany rosół
Edytowane przez Asia dnia 15/04/2013 19:45
 
Mysz
#2 Drukuj posta
Dodany dnia 15/04/2013 20:17
Rozgrzewający się


Postów: 11
Data rejestracji: 04.09.12

Mój mąż nie jest złośliwy, po prostu udaje, że problemu nie ma. Taka jest generalnie jego strategia we wszystkim. Jak coś się psuje, to najlepiej przeczekać i udawać, że wszystko jest w porządku. Jestem dyskretna, ale po prostu nie wierzę w to, że mieszkając pod jednym dachem nie da się pewnych rzeczy zauważyć. Myśli, że jak nie będzie poruszał tematu to on w jakiś magiczny sposób zniknie.

Też ważę się codziennie, wyliczam kalorie, myślę ile jest węgli, ile tłuszczu, ile cukru itd. Ciągle czuję, że muszę ćwiczyć więcej i częściej, bo inaczej przytyję. Nie jem normalnie, ciągle dążę do tego, by zjeść jak najmniej. Nadwagi nigdy nie miałam. Zawsze byłam szczupła, wysportowana i w zasadzie nawet słyszałam komplementy o swojej sylwetce, ale nigdy w nie nie wierzyłam. Po prostu do mnie nie docierały, myślałam, że ludzie mówią to z litości. Teraz jestem naprawdę chuda, według BMI mam niedowagę, a według własnego mniemania mogłabym zrzucić przynajmniej te parę kilogramów.

Co do rodziców, to byli bardzo krytyczni. Nigdy nie dawali mi wsparcia, zawsze tylko wymagali i nigdy nie byli zadowoleni. Wychowywałam się w poczuciu, że jestem brzydkim, beznadziejnie głupim dzieckiem, wręcz karą dla nich i że bardzo żałują, że mnie mają. Myślę, że tak nie było, ale swoim postępowaniem, inwektywami i kompleksami, które na mnie przenosili, sprawili, że dokładnie tak się czułam. Teraz nasze relacje są poprawne, ale nie czuję z nimi żadnej więzi emocjonalnej. Nie mam potrzeby ich odwiedzać, rozmawiać z nimi, spędzać z nimi czas. To nie jest tak, że ich nienawidzę, po prostu są mi obojętni. Nie życzę im źle, ale nie widzę żadnego głębszego związku emocjonalnego. Tak jak z panem na parkingu, którego widzę codziennie, jest miły, ale gdyby go nie było nic by się w moim życiu nie zmieniło. A co mi dawali? Na pewno dawali mi wsparcie materialne, bo nigdy niczego mi nie brakowało. Zapewniali tzw. utrzymanie, ale nie było żadnej bliższej więzi. Myślę, że dali mi odczuć, iż nie jestem tego warta i dlatego teraz siebie karam głodem lub wymiotami. Nie lubię po prostu czuć się dobrze, ponieważ gdzieś tam w środku dalej czuję, że nie mam do tego prawa. Za to pod względem materialnym zupełnie nie mam problemów z wydawaniem na siebie sporych kwot pieniędzy. Lubię kupować drogie kosmetyki, ciuchy, chodzić do kosmetyczki - w ten sposób siebie zadowolać, czyli dokładnie tak jak kiedyś rodzice okazywali mi swoją miłość.

I też zauważyłam, że często sama siebie namawiam do objadania się, by potem móc to zwymiotować i jakby utwierdzić się w przekonaniu, że jednak jestem beznadziejna. To przeświadczenie o własnej beznadziei jest mi potrzebne, bo wtedy wszystko wraca "do normy". Takie potwierdzenie, że rzeczywiście do niczego się nie nadaję, nawet nie umiem zjeść normalnego obiadu. Wtedy patrzę w lustro i tak jak kiedyś rodzice, tak teraz sobie mówię "widzisz jaka jesteś głupia".
 
Asia
#3 Drukuj posta
Dodany dnia 15/04/2013 20:37
Rozgrzany


Postów: 69
Data rejestracji: 08.04.13

[quote][b]Mysz napisał/a:[/b]


I też zauważyłam, że często sama siebie namawiam do objadania się, by potem móc to zwymiotować i jakby utwierdzić się w przekonaniu, że jednak jestem beznadziejna. To przeświadczenie o własnej beznadziei jest mi potrzebne, bo wtedy wszystko wraca "do normy". Takie potwierdzenie, że rzeczywiście do niczego się nie nadaję, nawet nie umiem zjeść normalnego obiadu. Wtedy patrzę w lustro i tak jak kiedyś rodzice, tak teraz sobie mówię "widzisz jaka jesteś głupia".[/quote]

To straszne co napisałaś. Jak to czytam to wychodzi mi, że ty powtarzasz ten schemat żeby ktoś mąż/rodzice/ty cię z niego wyrwał. Tak jakbyś odtwarzała po raz kolejny dzieciństwo w nadziei, że coś się w nim zmieni, że będzie inne zakończenie. Czekasz, ale nic się nie zmienia, jesteś przybita faktem, że ani sama - chociaż jesteś dorosła, ani mąż - najbliższa osoba, której zaufałaś, nie jesteście w stanie tego zmienić. Masakra!
Koniecznie idź do jakiegoś psychiatry, na terapię, może twój mąż by się zgodził na spotkanie z psychologiem - można powiedzieć, że z lekarzem - bo oni nie lubią tego słowa. Musisz sobie pomóc. Jestem pewna, że twój mąż cię kocha, po prostu nie zdaje sobie sprawy co to za choroba tak jak my z jakiś usterek technicznych w samochodzie. Wydaje mi się, że masz poważny problem i wiedząc jak ciężko samemu sobie pomóc - przynajmniej ja nie umiem - myślę, że potrzebujesz wsparcia. A tymczasem walcz o siebie, o to dziecko w tobie, niech już nie płaczePocieszacz

U mnie sytuacja w domu rodzinnym nie była zła, ale zawsze czułam się gorsza i niezrozumiana. Bez prawa do własnego zdania i tożsamości.
Mam starszą siostrę, którą rodzice niepedagogicznie zawsze - do teraz stawiają na piedestale. Kocham siostrę, ale nie jest niczym nadzwyczajnym. Całe życie, udowadniam, że nie jestem gorsza, ale oni zawsze mają dla niej usprawiedliwienie. Np ona ma prawo być zmęczona po pracy, ja nie. Ona jest wzorową matką, ja beznadziejną itp, itd.
Moje decyzje, pomysły, ciągle wyśmiewane i negowane. Ojciec zaplanował mi życie od początku do końca. Studia, ślub kościelny, praca...Nawet po wyjściu za mąż, nie pozwolił mi i mężowi wyprowadzić się do innego miasta, chociaż mieliśmy inne plany(praca męża) - po prostu kupili nam mieszkanie w tym samym bloku dzień po ślubie. Przez to mąż musiał wyjechać a ja przez rok po ślubie byłam sama - stąd moja depresja, nerwica. Po urodzeniu syna matka nie zgodziła się żebym wróciła do pracy (minął rok), a kiedy mimo to wynajęłam niańkę, przestała się do mnie odzywać na kolejny rok. Nie odwiedzała też wnuka. Aż do jego wypadku kiedy znalazł się w szpitalu, i musiałam słuchać, że to moja wina. Na moje próby odizolowania się od rodziców matka zawsze dostaje po czasie ataków histerii, ojciec wrzeszczy jaka to ja jestem niewdzięczna. Oboje płaczą, muszę ich przepraszać. Teraz to już tak nie jest, bo są grubo po siedemdziesiątce i złagodnieli, także takie afery się nie zdarzają. Ale gdzieś głęboko to wszystko we mnie siedzi.
Edytowane przez Asia dnia 15/04/2013 21:00
 
martyna
#4 Drukuj posta
Dodany dnia 15/04/2013 21:20
Awatar

300% normy


Postów: 11241
Data rejestracji: 07.08.09

żebym ja kiedyś była wstanie tak mówić o rodzinie i bliskich Sad
Życie jest zbyt krótkie, aby pić kiepską herbatę, czytać złe książki i marnować czas na ludzi, dla których nic nie znaczymy.
 
Mysz
#5 Drukuj posta
Dodany dnia 15/04/2013 22:11
Rozgrzewający się


Postów: 11
Data rejestracji: 04.09.12

[quote][b]Asia napisał/a:[/b]
To straszne co napisałaś. Jak to czytam to wychodzi mi, że ty powtarzasz ten schemat żeby ktoś mąż/rodzice/ty cię z niego wyrwał. Tak jakbyś odtwarzała po raz kolejny dzieciństwo w nadziei, że coś się w nim zmieni, że będzie inne zakończenie. Czekasz, ale nic się nie zmienia, jesteś przybita faktem, że ani sama - chociaż jesteś dorosła, ani mąż - najbliższa osoba, której zaufałaś, nie jesteście w stanie tego zmienić. Masakra!
[/quote]

Nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale masz rację. Dokładnie tak jest, to jest takie wołanie o pomoc, którego nikt nie słyszy. Ciągłe powtarzanie tego samego schematu, do znudzenia.
Wiem, że mój mąż mnie kocha, ale sądzę, że ta sytuacja go przerasta i nie umie sobie z nią poradzić. Z jednej strony chciałby jakoś pomóc, ale z drugiej nie wie jak, więc woli "przeczekać", udawać że problemu nie ma albo ma nadzieję, że sam się jakoś rozwiąże. Tak jakby trochę nie chciał się "babrać" w tym wszystkim, widzi co chce widzieć.

Twoja sytuacja rodzinna jest naprawdę ciężka. To jest takie smutne dla mnie, że ludzie potrafią się tak strasznie krzywdzić, że najgorszy ból i cierpienie zadają nam ci, którzy powinni być dla nas największym wsparciem. I też przeraża mnie jak bardzo rodzice potrafią zniszczyć własne dzieci... Dlatego sama ich nie mam.

Myślę, że w Twoim przypadku chyba naprawdę najlepszym rozwiązaniem byłoby odciąć się od rodziców całkowicie. Ewidentnie są bardzo toksyczni i to się nie zmieni. Tacy ludzie się nie zmieniają, potrafią do końca swoich dni zatruwać życie innym. To jest takie wpojone nam od urodzenia, że trzeba kochać mamę i tatę, nie wolno ich krzywdzić, trzeba przy nich trwać. Szkoda tylko, że nikt nie myśli o tym, gdy to dziecko jest krzywdzone. Czasem oderwanie się od toksycznych ludzi potrafi bardzo pomóc. Nawet jeśli to są rodzice...
Edytowane przez Mysz dnia 15/04/2013 22:14
 
Makro
#6 Drukuj posta
Dodany dnia 15/04/2013 23:38
Awatar

Grupa Trzymająca Władzę


Postów: 3419
Data rejestracji: 10.08.08

[quote]podłe uwagi zwracające mi uwagę, że wymiotuję mają przyczynę materialną - ja jem i zwracam to co mógłby zjeść on i dzieci[/quote]
Dlaczego uwagi są podłe? Wydaje mi się, że można mieć sprzeciw wobec marnowanie pieniędzy, które rodzina mogłaby wydać na lepsze rzeczy. Jedzenie jest drogie, a gdyby mąż przepijał pół pensji też pewnie nie byłabyś tym faktem uszczęśliwiona.
[color=#3300ff]"Gdy słońce kultury chyli się ku zachodowi, to nawet karły rzucają długie cienie."[/color]
[color=#6600ff]Karl Kraus[/color]
[color=#0099ff]Jestem lekarzem. Na forum jestem prywatnie, więc funkcje leczenie i diagnostyka są wyłąc
 
http://www.blogozakrecie.blox.pl
Asia
#7 Drukuj posta
Dodany dnia 16/04/2013 09:43
Rozgrzany


Postów: 69
Data rejestracji: 08.04.13

Ja się z tym zgadzam. Ale dlaczego rujnuje to, kiedy staram się być normalna.
Nie mam siły walczyć o swoją i jego normalność. Takie uwagi nie pomagają, wręcz odwrotnie. Trudno go jednakże nie zrozumieć.
A podłe bo spodziewałabym się po nim czegoś więcej niż spisania mnie na straty.
 
Perfidia
#8 Drukuj posta
Dodany dnia 16/04/2013 21:23
Awatar

Grupa Trzymająca Władzę


Postów: 7779
Data rejestracji: 26.01.09

Tak czytam sobie to co napisałaś tu i w innych wątkach i widzę bardzo dużo usprawiedliwiania siebie, przenoszenia odpowiedzialności za swoje życie na innych, potwornie dużo haseł "wszyscy", "zawsze", "nigdy". I generalnie mam wrażenie takie, że bardziej oczekujesz głaskania po głowie i ramienia do wypłakiwania się niż krytyki (konstruktywnej oczywiście) i szczerości. A jak już mam całkiem jechać po bandzie - bardziej podłe niż uwagi twojego męża jest to co robisz swoim bliskim.
[color=#990099][i]Czasem jest tak, że to, co się liczy, nie da się policzyć,
a to, co daje się policzyć - nie liczy się.[/i]
[small]A.Einstein[/small][/color]

[small]1,6180339887498948482045868343656...[/small]
 
http://antyproana.blox.pl
Asia
#9 Drukuj posta
Dodany dnia 16/04/2013 21:47
Rozgrzany


Postów: 69
Data rejestracji: 08.04.13

A wiesz, nie trafiłaś. Bardzo żenuje mnie fakt jak ktoś mi współczuje i mówi, że jestem chora, albo że nie powinnam mieć poczucia winy.
Zdziwił mnie fakt, że nikt tu do tej pory nie zbluzgał moich postów. Myślałam, ze może zabroniona jest obcesowość.
Jestem szczerze przekonana, że wszystkie moje postępki wobec rodziny były bardzo podłe. Nie jest to dla mnie szok i odkrycie. Niestety jest to fakt, z którym muszę żyć. Nawet tacy zwyrodnialcy jak ja po prostu żałują i chcieliby się zmienić.

Mysz raczej nie mam możliwości odcięcia się od rodziców. Wiesz mieszkamy w tym samym bloku. Moja siostra mieszka w innym mieście. Rodzice grubo po siedemdziesiątce już nie domagają, także nie wyobrażam sobie jak mogłabym ich zostawić i tak jak napisałam, bardzo z wiekiem złagodnieli.
Faktycznie nie zmienili się w stosunku do mnie, dalej zachowują się jakbym była dzieckiem a nie kobietą przed czterdziestką (coś w tym jest), ale jak już napisałam po terapii zmienił się mój stosunek do nich.
Wiem na pewno, że nasze relacje były toksyczne ale zawsze też wiedziałam, że mnie kochali tak po swojemu. Dawali to jedzenie, w ich przekonaniu to była miłość. Tak szczerze to ja bym nawet nie chciała się od nich odizolować. Jeszcze do niedawna chorowałam jak musieli gdzieś na dłużej wyjechać. Miałam normalne fizyczne objawy chorobowe, za każdym razem jak się rozstawaliśmy - to też pewnie jakieś uzależnienie, nie wiem...
przeczytałam jeszcze raz twój post Perfidio i być może masz rację z tym, że oczekuję możliwości wypłakania się, współczucia. Muszę wziąć pod uwagę fakt,że masz większe doświadczenie. Niestety czuję, że raczej to piszę, żeby mnie ktoś zbluzgał. Tak jak napisałam mam poczucie winy, że nie zostałam nigdy ukarana.
Co do reszty masz rację.
Edytowane przez Asia dnia 16/04/2013 21:52
 
Nadzieja
#10 Drukuj posta
Dodany dnia 16/04/2013 22:01
Awatar

Pasjonat


Postów: 5532
Data rejestracji: 20.08.08

Asia krzywdzimy siebie i swoich bliskich. Przeczytałam komentarz Makro, wydaje się ostry i bezduszny ( kiedyś bardzo bym się na niego najeżyła, teraz już nie).....całkiem podobne słowa usłyszałam od psycholog, gdy żaliłam się jej, na komentarz mojej siostry kiedy przyłapała mnie na wymiotowaniu, z miesięcznym synkiem na rękach....Ja czułam się masakrycznie, a jak ona miała się czuć? Przygotowała dla mnie obiad ja byłam jej gościem i co zrobiłam....mój wtedy miesięczny siostrzeniec był świadkiem mojego rzygania...to co zrobiłam było świństwem i mimo, że to wiem robiłam i robię to nadal z jakimiś przerwami...
Kiedy się opamiętamy..

Asia nie popieram metod Twojego męża, ale myślę, że jest bardzo bezradny....
Edytowane przez Nadzieja dnia 16/04/2013 22:03
[color=#333399]"Nigdy nikomu nie ufaj, Danielu, a tym bardziej ludziom, których podziwiasz. Bo nie kto inny, a właśnie oni zadadzą ci najboleśniejsze rany."
Carlos Ruiz Zafón " Cień Wiatru"[/color]
 
Asia
#11 Drukuj posta
Dodany dnia 16/04/2013 22:09
Rozgrzany


Postów: 69
Data rejestracji: 08.04.13

widzę, że starasz się mnie zrozumieć. DziękujęSmile
Ja myślę, że obie macie racje. Po pierwsze zgotowałam mu piekło i z pewnością jest bezradny. Rozumiem też, że nie ma do mnie zaufania. Jesteśmy małżeństwem 15 lat.A on po trzech miesiącach terapii uwierzył, że ja mogę być normalna ( po 15latach piekiełka), ja zresztą też. Dlatego tak mi zależy żeby znów iść na psychoterapię.
 
Nadzieja
#12 Drukuj posta
Dodany dnia 16/04/2013 22:24
Awatar

Pasjonat


Postów: 5532
Data rejestracji: 20.08.08

Asia jedziemy na tym samym wózku...

Tak, idź na psychoterapię, 3 miesiące to stanowczo za mało...
Trzymaj się Smile
[color=#333399]"Nigdy nikomu nie ufaj, Danielu, a tym bardziej ludziom, których podziwiasz. Bo nie kto inny, a właśnie oni zadadzą ci najboleśniejsze rany."
Carlos Ruiz Zafón " Cień Wiatru"[/color]
 
Asia
#13 Drukuj posta
Dodany dnia 17/04/2013 09:13
Rozgrzany


Postów: 69
Data rejestracji: 08.04.13

Moje relacje z rodziną ponad rok temu były zupełnie wywrócone. Ja nie zdawałam sobie sprawy, że mam CHAD (nie umiem mówić, że chorujęSmile), myslałam tylko, że mam problem z nerwami, z emocjami.

Uważałam, że mój mąż jest wstrętną łajzą, skurczybykiem, który nie jest w stanie mnie zrozumieć. Ho, ho, to było dopiero usprawiedliwianie siebie. Święta - każdy oddzielnie w pokoju, bo awantury, furia... kochanek na pocieszenie, żeby jakoś żyć, żeby chociaż jeden człowiek rozumiał... gdzie tam ktoś by mi wmówił, że to z mojej winy. Z rodzicami wieczna wojna - bo toksyczni, trzeba się izolować, ratować. W pracy - najpierw wszystko pięknie ładnie, potem pękała bomba. Zakłamanie, z którym nie dawało się wytrzymać i ja jedna z nim walcząca. Wiecznie wojująca o sprawiedliwość - inspekcje pracy itp. No niech ktoś powie, że to źle walczyć z bezprawiem.
Wiecznie czułam się biedna, samotna, zmagająca się ze światem i brakiem zrozumienia. Krzew oliwny na pustyni. Podobno CHADOWCY tak mają?
Czasami na terapii psycholog delikatnie podsuwał mi podpowiedzi naprowadzające, z których wynikałoby, że gdzie tam z moją rodziną - to ze mną raczej coś nie tak. Nieprawdopodobne.
Właściwie akcja wyglądała tak, że jak ostatnim razem zbluzgałam w pracy szefową to poszłam na chorobowe, ona nasłała na mnie kontrolę ZUS, a ja u orzecznika dopiero pokazałam co potrafię. Dwa dni później byłam już w szpitalu za sugestią pani orzecznik.
Całe moje życie, każdy jego aspekt można by podciągnąć pod fazy tej choroby. Te wydawanie kasy, narcyzm, depresja, nadpobudliwość i ryzyko
Ktoś mnie tu zapytał jak to możliwe, że mąż jest zdominowany? Przepraszam, a jaki ma być? I tak chłop walczy jak może, wierzga.
Taka jest natura tej choroby, która w nas siedzi. Czy to mąż, czy szef, gdzie bądź i ktokolwiek... jeżeli chciałam to zmanipulowałam.
Tego nawet nie da się wyjaśnić logicznie. Czasami nawet mrugnięcie oka drugiej osoby, gest który wykonała odkrywał mi jej tajemnice, cechy charakteru, słabości. Jakiś taki dar poznawania, wychwytywania reakcji drugiej strony powodował, że w relacjach z łatwością przychodzi zadać cios, szepnąć pochlebstwo, wzbudzić lęk, respekt. Przyzwyczaiłam się już, że mam albo wrogów, albo przyjaciół. Wrogów zdecydowanie więcej, mało jest ludzi którzy mnie akceptują.
Diagnoza i terapia wywróciły moje postrzeganie o 180st. To dużo, że widzę, że wina leży i po mojej stronie. Piszę i - bo nie jest tak, że wina leży zawsze po jednej ze stron. I są rzeczy, które w pewnych kwestiach mogłyby mnie faktycznie usprawiedliwić.
Cieszę się, że trafiłam na to forum bo jest w miarę aktywne a ja jestem dość samotną osobą. Czerpię z kontaktu z Wami i też chcę coś dać.
Myślę, że moje szczere do bólu relacje, odkrycie tej brzydkiej, niecacanej strony, są w stanie komuś pomóc. W sensie, że poczuje, że nie jest sam. Co niektórzy pomyślą też, że nie są aż takimi potworami i też poczują się lepiej. Zrozumiem też strach i brak zrozumienia.

Tak jak napisałam, nie da się 30lat życia zmienić w jeden rok. Nie wierzę, ze ktoś z was tego dokonał. I nie jestem typem szukającym współczucia i usprawiedliwienia. JUŻ NIE. Ja tak walczę!
 
martyna
#14 Drukuj posta
Dodany dnia 17/04/2013 09:29
Awatar

300% normy


Postów: 11241
Data rejestracji: 07.08.09

Asia czytając to co piszesz mam ambiwalentne emocje, nie przesadzasz z tym że wszystko jest Twoją winą? takim samobiczowaniem się?myśliciel
nie chodzi mi o to byś tłumaczyła swoje postępowanie chorobą, ale w swoich postach strasznie najeżdżasz na siebie.
Życie jest zbyt krótkie, aby pić kiepską herbatę, czytać złe książki i marnować czas na ludzi, dla których nic nie znaczymy.
 
Asia
#15 Drukuj posta
Dodany dnia 17/04/2013 09:39
Rozgrzany


Postów: 69
Data rejestracji: 08.04.13

Nie no właśnie napisałam powyżej, że nie ma tak, że wina leży tylko po jednej stronie. No nieSmile
Życzę na razie miłego dzionkaKwiatek Idę na rower i kupić coś do jedzenia.
Małżonek kazał mi wytatuować sobie na czole - kup chleb, żebym zawsze to widziała patrząc rano do lustra.
Ech Martyna, nie lubię siebie. Tak se myślę, że może to takie proste jak cię już wszyscy znienawidzą i zostaniesz sama, to to będzie prawda o której wiedziałaś od początku.To się chyba nazywa brak poczucia własnej wartości. Nie wiem jak się to ma do tego co napisałam wcześniejSad
Edytowane przez Asia dnia 17/04/2013 09:39
 
Mysz
#16 Drukuj posta
Dodany dnia 21/04/2013 17:25
Rozgrzewający się


Postów: 11
Data rejestracji: 04.09.12

[quote][b]Makro napisał/a:[/b]
[quote]podłe uwagi zwracające mi uwagę, że wymiotuję mają przyczynę materialną - ja jem i zwracam to co mógłby zjeść on i dzieci[/quote]
Dlaczego uwagi są podłe? Wydaje mi się, że można mieć sprzeciw wobec marnowanie pieniędzy, które rodzina mogłaby wydać na lepsze rzeczy. Jedzenie jest drogie, a gdyby mąż przepijał pół pensji też pewnie nie byłabyś tym faktem uszczęśliwiona.[/quote]

Ja myślę, że uwagi są podłe dlatego, że Asia nie robi tego z rozrzutności czy próżności. To jest choroba, bardzo trudna i niekiedy tragiczna w skutkach. Jeśli mąż pozwala sobie na tego typu komentarze oznacza to, że po prostu brakuje mu w tym przypadku empatii. Nie chciałabym go oceniać, ponieważ nie wiem, jak zachowuje się w innych sytuacjach, ale w tym konkretnym przypadku jest to kopanie lężącego.

Ja też jak wymiotuję mam straszne poczucie winy, m.in. dlatego, że wiem, że marnuję jedzenie. Strasznie tego nie lubię, mam wręcz obsesję na punkcie wyrzucania zepsutego jedzenia. Myślę sobie wtedy o tych wszystkich ludziach, którzy głodują, dla których zwykła bułka jest rarytasem, nie wspominając o ciepłym obiedzie. A ja wpycham w siebie mnóstwo, niekiedy drogiego jedzenia, i za moment wszystko ląduje w muszli klozetowej. Nienawidzę siebie za to, ale gdy zaczynam to robić po prostu nie jestem w stanie myśleć racjonalnie. Doskonale wiem, jak będę się czuła potem, jakie to złe i niedobre praktycznie pod każdym względem, a jednak to robię. Na tym, niestety, polega ta choroba.

Tak samo alkoholik często zdaje sobie sprawę, że picie niszczy jego życie, życie jego bliskich, ale nie umie przestać. Dlatego byłabym naprawdę ostrożna w osądach...
 
Mysz
#17 Drukuj posta
Dodany dnia 21/04/2013 17:33
Rozgrzewający się


Postów: 11
Data rejestracji: 04.09.12

[quote][b]Asia napisał/a:[/b]
Mysz raczej nie mam możliwości odcięcia się od rodziców. Wiesz mieszkamy w tym samym bloku. Moja siostra mieszka w innym mieście. Rodzice grubo po siedemdziesiątce już nie domagają, także nie wyobrażam sobie jak mogłabym ich zostawić i tak jak napisałam, bardzo z wiekiem złagodnieli.
Faktycznie nie zmienili się w stosunku do mnie, dalej zachowują się jakbym była dzieckiem a nie kobietą przed czterdziestką (coś w tym jest), ale jak już napisałam po terapii zmienił się mój stosunek do nich.
Wiem na pewno, że nasze relacje były toksyczne ale zawsze też wiedziałam, że mnie kochali tak po swojemu. Dawali to jedzenie, w ich przekonaniu to była miłość. Tak szczerze to ja bym nawet nie chciała się od nich odizolować. Jeszcze do niedawna chorowałam jak musieli gdzieś na dłużej wyjechać. Miałam normalne fizyczne objawy chorobowe, za każdym razem jak się rozstawaliśmy - to też pewnie jakieś uzależnienie, nie wiem...[/quote]

To bardzo ciekawe, ponieważ ja zupełnie nie mam w sobie tego typu uczuć. Tak jak pisałam wcześniej, rodzice są mi w dużej mierze obojętni, a każde spotkanie z nimi to katorga. Też doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że mnie kochali, że zależało im na mnie, tylko po prostu nie umieli tego okazać. W naszym domu nie mówiło się o uczuciach, nie przytulało, były tylko polecenia, zadania do wykonania i nieustająca krytyka. Zapewne sądzili, że w ten sposób mnie zmotywują i wychowają na porządnego człowieka. Poniekąd odniosło to jakiś skutek, bo jestem chorobliwie ambitna, co w pewnym sensie przełożyło się na moje osiągnięcia zawodowe, itd., ale sprawiło też, że m.in. zaburzenia odżywiania, nie umiem się niczym dłużej cieszyć, zawsze za czymś gonię, bo nigdy nie jest wystarczająco dobrze. I teraz boli mnie to już fizycznie, nie tylko psychicznie. Jestem wycieńczona, niekiedy mam wrażenie, że mam 80 lat, a nie 30.
 
aleksandra
#18 Drukuj posta
Dodany dnia 24/04/2013 20:04
Rozgrzany


Postów: 95
Data rejestracji: 22.04.13

[quote][b]Asia napisał/a:[/b]
wątek ten założyłam w odpowiedzi na pytanie myszy - czy mąż wie, że wymiotuję i jak reaguje.
Tak mój mąż wie o tym ale ja choćby mnie i złapał nad muszlą z palcami w buzi będę się tego wypierać.
Męża zdaniem nie ma takiej choroby jak bulimia - jest to po prostu sposób, żeby brzydko mówiąc się nażreć i zwymiotować. Uważam, że jego podłe uwagi zwracające mi uwagę, że wymiotuję mają przyczynę materialną - ja jem i zwracam to co mógłby zjeść on i dzieci.
Często kiedy idę po posiłku do toalety za inną potrzebą to mówi o mamusia idzie zwrócić, i np: co jeszcze byśmy coś zjedli?
Kiedy jestem chora i naprawdę musiałam zwymiotować też były te teksty, które niestety mnie ranią.
Nie pamiętam już na czym musiał mnie przyłapać, ale musiało się to zdarzyć kilkakrotnie skoro jest taki podejrzliwy. Prawdą jest, że jestem w tym mistrzem i wymiotować nauczyłam się w każdej sytuacji, wszędzie, bezdźwiękowo i extra szybko. Nie podam przykładów. Dziś rano też to zrobiłam, zaraz po śniadaniu jak mąż jeszcze spał a dzieci już w szkole. Specjalnie zjadłam więcej bo wiedziałam, że nikt mi nie przeszkodzi żeby to zrobić. Wczoraj w domu miałam awanturę rodzinną, chociaż nie wiem czy mogę się tym tłumaczyć. Teraz też np zjadłam więcej niż zamierzałam, ale nie mam zamiaru wymiotować, nie wiem czemu, nie mam wyrzutów sumienia z tego powodu. Może dlatego, że mąż w pracy a ojciec u siebie?
Nikt mnie nie stresuje. Codziennie się ważę, mierzę w talii, biodrach, w sklepach zwracam uwagę na zawartość cukru i tłuszczu w produktach, odżywiamy się raczej zdrowo, nikt nie jest otyły w mojej rodzinie - oprócz mnie. Odchudzam się od lat. Kiedy mi się udaje jest ok, ale kiedy przychodzi efekt jojo...
Wiesz jak byłam na terapii, to psychiatra ciągle się mnie pytał o jedzenie w moim domu rodzinnym. No rodzice co jak co ale ciągle mnie karmili, byłam jak prosiaczek. Zero kontaktu, czasu, zrozumienia, ale za to jedzenia do wypęku. Teraz też przychodzą z darami - ciasto, zupa, kiełbasa... i brak zrozumienia, akceptacji. Powiem ci, że na tej terapii doszłam do wniosku, że dawali mi to co umieli a umieli mnie tylko karmić i w ten sposób o mnie dbali, że ja odsyłając ich z tymi ich garami (a tak było), odpycham ich i nie mają co mi zaoferować, że muszę nauczyć się przyjmować to co mają mi do zaoferowania w takiej postaci ale na moich warunkach. I faktycznie był to okres, że brałam od nich dziękowałam , chwaliłam, jadłam ... i przestałam wymiotować. Nie każ mi tego tłumaczyć.
Jakby nie było po opisie twojej rodziny, konfliktach, zastanów się co ci dawali - może jest podobnie jak u mnie i trzeba nauczyć się przyjmować żeby nie zwracać?
Żebym nie wyszła na za mądrą, to oczywiście byłam dziś u matki i było:
- chodź zjesz rosołu
- nie chcę, nie jem z lanym ciastem
- przecież to jest dobre
- śpieszę sie lecę do sklepu
- po warzywa, ja ci dam
- dzięki, sama sobie kupię
Wyszłam jakaś nerwowa i myślę, że mogłam zjeść ten zakichany rosół[/quote]

Każda choroba - uzależnienie, a bulimia, anoreksja poniekąd takim uzależnieniem są - zasługuję na łagodniejsze potraktowanie - z uwagi na mechanizm choroby i trudności w dochodzeniu do zdrowia - ale nie ma czegoś takiego, co często spotykałam w szpitalu "przecież jestem chora/y" "to nie moja wina" "to chorob tak się zachowuje". Choroba może być okolicznością łagodzącą, ale nie jest - usprawiedliwieniem. To trochę tak jakbyśmy powiedzieli , że człowiek, który zabił jest usprawiedliwiony, bo wychowywał się w strasznych warunkach w dzieciństwie - nie jest usprawiedliwiony, ale sąd w dużej mierze, może wziać to jako okoliczność łagodzącą.

Mimo wszystko - uważam, jednak, że Twój mąż Asiu - nie zdaję sobie sprawy ze specyfiki choroby i myśli w sposób stereotypowy dla osób, które w dalszym ciągyu traktują choroby zaburzeń odżywiania jako "fanaberie". O ile pretensje o wyrzucone pieniądze poprzez wymiotowanie - rozumiem, o tyle mówienie przy dzieciach " mamusia idzie zwrócić" i to jeszcze z taką wyczuwalną ironią jest czymś porażającym, bo po pierwsze wciąga się w tę sytuację dzieci, które mogą przesiąknąć jakimś negatywnym stosunkiem do Asi po drugie utwierdza Asię w poczuciu bycia gorszym, co nakręca spirale choroby. Myślę, że sytuacje, o której Asiu piszesz, że - nie wymiotowałam, mimo, że się najadałam, bo nie było męża - ewidentnie świadczy o tym, że sytuacje stresowa z udziałem meża prowadzą Cię do toalety. Myślę też, że Twój mąż nie rozumie tej choroby i przez to nie rozumie Twoich zachowań. Nie myślałaś nigdy, aby udać się na terapie małżeńską, albo chociaż zabrać męża na wizytę u psychologa, aby stał się wsparciem dla Ciebie - nie mówię o przyzwoleniu na wymiotowanie, ale o tym, aby Jego słowa nie były tak pozbawione uczuć.

[quote][b]Mysz napisał/a:[/b]
Mój mąż nie jest złośliwy, po prostu udaje, że problemu nie ma. Taka jest generalnie jego strategia we wszystkim. Jak coś się psuje, to najlepiej przeczekać i udawać, że wszystko jest w porządku. Jestem dyskretna, ale po prostu nie wierzę w to, że mieszkając pod jednym dachem nie da się pewnych rzeczy zauważyć. Myśli, że jak nie będzie poruszał tematu to on w jakiś magiczny sposób zniknie.

Też ważę się codziennie, wyliczam kalorie, myślę ile jest węgli, ile tłuszczu, ile cukru itd. Ciągle czuję, że muszę ćwiczyć więcej i częściej, bo inaczej przytyję. Nie jem normalnie, ciągle dążę do tego, by zjeść jak najmniej. Nadwagi nigdy nie miałam. Zawsze byłam szczupła, wysportowana i w zasadzie nawet słyszałam komplementy o swojej sylwetce, ale nigdy w nie nie wierzyłam. Po prostu do mnie nie docierały, myślałam, że ludzie mówią to z litości. Teraz jestem naprawdę chuda, według BMI mam niedowagę, a według własnego mniemania mogłabym zrzucić przynajmniej te parę kilogramów.

Co do rodziców, to byli bardzo krytyczni. Nigdy nie dawali mi wsparcia, zawsze tylko wymagali i nigdy nie byli zadowoleni. Wychowywałam się w poczuciu, że jestem brzydkim, beznadziejnie głupim dzieckiem, wręcz karą dla nich i że bardzo żałują, że mnie mają. Myślę, że tak nie było, ale swoim postępowaniem, inwektywami i kompleksami, które na mnie przenosili, sprawili, że dokładnie tak się czułam. Teraz nasze relacje są poprawne, ale nie czuję z nimi żadnej więzi emocjonalnej. Nie mam potrzeby ich odwiedzać, rozmawiać z nimi, spędzać z nimi czas. To nie jest tak, że ich nienawidzę, po prostu są mi obojętni. Nie życzę im źle, ale nie widzę żadnego głębszego związku emocjonalnego. Tak jak z panem na parkingu, którego widzę codziennie, jest miły, ale gdyby go nie było nic by się w moim życiu nie zmieniło. A co mi dawali? Na pewno dawali mi wsparcie materialne, bo nigdy niczego mi nie brakowało. Zapewniali tzw. utrzymanie, ale nie było żadnej bliższej więzi. Myślę, że dali mi odczuć, iż nie jestem tego warta i dlatego teraz siebie karam głodem lub wymiotami. Nie lubię po prostu czuć się dobrze, ponieważ gdzieś tam w środku dalej czuję, że nie mam do tego prawa. Za to pod względem materialnym zupełnie nie mam problemów z wydawaniem na siebie sporych kwot pieniędzy. Lubię kupować drogie kosmetyki, ciuchy, chodzić do kosmetyczki - w ten sposób siebie zadowolać, czyli dokładnie tak jak kiedyś rodzice okazywali mi swoją miłość.

I też zauważyłam, że często sama siebie namawiam do objadania się, by potem móc to zwymiotować i jakby utwierdzić się w przekonaniu, że jednak jestem beznadziejna. To przeświadczenie o własnej beznadziei jest mi potrzebne, bo wtedy wszystko wraca "do normy". Takie potwierdzenie, że rzeczywiście do niczego się nie nadaję, nawet nie umiem zjeść normalnego obiadu. Wtedy patrzę w lustro i tak jak kiedyś rodzice, tak teraz sobie mówię "widzisz jaka jesteś głupia".[/quote]

Myślę, że zamiatanie problemu pod dywan wiążę się z jego bezradnością i nieumiejętnością "sprostania" tej informacji. Może nie wie, co powiedzieć, jak się zachować. Albo woli udawać, że wszystko jest w porządku, aby nie burzyć codziennego rytmu dnia. Moi rodzice niczego nawet nie podejrzewają, a zdarzało się wymiotować gdy byli za ściąną. Jeśli ktoś nie chce zauważyć - z różnych przyczyn - to tego nie zrobi.

Tak jest często w rodzinach, Dzieci są "chowane" a nie "wychowywane". Rozumiem Cię w tej kwestii doskonale, bo u mnie było podobnie. Nigdy nie brakowało mi niczego z kwestii materialnych, ale emocjonalnie było pusto. Myślę też, że nie mogę winić za to rodziców - oni sami wychowywali się w takich domach, więc przenieśli te zachowania do swojego domu. Ja jestem już tego świadoma - tego emocjonalnego braku - który wprowadza dysfunkcje w moim życiu. I dlatego dopóki nie nauczę sięokazywać emocji, rozwiązywać problemów, rozmawiać, nigdy nie zdecyduje się na dziecko, bo nie chcę tworzyć takiej rodziny i relacji, jakie były w moim domu.

Myślę, że - przynajmniej ja tak mam - tak długo żyłam / żyjemy w wypracowanych - chorych, acz potrzebnych w naszej ocenie - schematach, że czujemy się w nich bezpiecznie - ich brak powoduje, że czujemy się trochę jak zwierzę z klatki wypuszczone na zewnątrz - nie wiemy jak się zachować. Dlatego wracamy do starych sxhematów, aby znów poczuć grunt pod nogami - poczuć, że jesteśmy na miejscu, tam, gdzie wiemy już jakie są mechanizmy i czego możemy się po nich spodziewać.


Jeśli chodzi o mnie - wszyscy u mnie wiedzą o anoreksji, ale nikt nie wie o wymiotowaniu. Niekiedy mam taką ochotę wykrzyczeć Mamie, że jest ślepa - ale teraz to już nie ma znaczenia. Jestem pełnoletnia i sama muszę sobie z tym poradzić. Myślę jednak, że czasem chciałabym się pochwalić, że walczę i że nie wymiotuję już ileś czasu, ale nie mogę. Zresztą nie wyobrażam sobie nawet takowej rozmowy informującej o tym, że to robię. Nikt nie wie - i przynajmniej czuję się bezpiecznie. Niekiedy jednak mam wrażenie, że to jest dla mnie poniekąd przwyzwolenie, aby to robić. No bo skoro nikt nie wie - to nie ma się przed kim wstydzić - jedynie przed sobą. Ale to jakby nie ma znaczenia. Mimo wszystko.
Edytowane przez aleksandra dnia 24/04/2013 20:07
 
www.photoblog.pl/porcelanowykredens
zabazaba
#19 Drukuj posta
Dodany dnia 03/09/2013 13:55
Rozgrzewający się


Postów: 8
Data rejestracji: 03.09.13

U mnie wie tylko brat. Nie bardzo chyba rozumie, ale przynajmniej nie komentuje, nie wtrąca się. Próbował pomóc, ale nie bardzo wie jak... Zresztą ma też swoje kłopoty (kilkuletni związek z kobietą, która będąc z nim zbudowała sobie jednocześnie drugie życie z innym facetem, itd. itp., ogólnie ciężko mu się pozbierać i chyba nieprędko komuś znowu zaufa ...eh).

Rodzicom nawet nie próbuję tłumaczyć, wiedzą, że mam kręćka od zawsze na punkcie diet, zdrowego wyglądu i to wystarczy.
 
Misia
#20 Drukuj posta
Dodany dnia 09/09/2013 00:05
Rozgrzewający się


Postów: 3
Data rejestracji: 06.09.13

U mnie wiedzą, ale nie rozumieją. Od lat zmagam się z kompulsywnym jedzeniem. Nie zwracam go, jem dalej... Nie widzą, że to zajadanie problemów. Potrzebuję motywacji, nie ciągłych nagan. Często żałuję, że się tak napchałam, nie mieszczę się w ciuchy, za rok ślub, a ja nie mogę się opamiętać. Najgorsze jest to, że równolegle rodzina cały czas nawija o jedzeniu: co ugotować, czego by nie zjedli etc.
 
Przeskocz do forum:
Podobne Tematy
Temat Forum Odpowiedzi Ostatni post
Schizofrenia a rodzina Schizofrenia 41 24/07/2020 15:04
Kompulsywne objadanie/Bulimia Zaburzenia odżywiania 3 09/07/2020 21:10
Anoreksja, Bulimia, Ortoreksja, Jedzenie kompulsywne Przedstaw się 1 02/04/2018 15:32
Bulimia w związku, co robić? Zaburzenia odżywiania 4 08/01/2018 18:14
anoreksja/ bulimia błędne koło... Zaburzenia odżywiania 5 07/12/2017 21:47

51,683,406 Unikalnych wizyt

Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2024 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3.

2024