Zobacz temat
Mam Efkę :: Hyde park :: Porozmawiajmy
Przyjaźń
|
|
Gloria |
Dodany dnia 23/08/2012 00:19
|
Finiszujący Postów: 471 Data rejestracji: 21.03.11 |
Tak jakoś mnie natchnęło... Jak u Was jest z przyjaźnią? Czy efki sprawiły, że straciliście część znajomych/trudno Wam wejść w nową relację, czy też na odwrót - Wasze więzi umocniły się? Ja mam za sobą traumatyczne ( i to nie jest przesadne określenie) doświadczenia w tej kwestii. Dopóki byłam roześmianym dzieckiem/młodą nastolatką, to zawsze miałam swoją "bandę". Pierwsze problemy w paczce pojawiły się, jak zaczęłam chorować. Znajomi tego nie rozumieli, byliśmy wszyscy młodzi, mieli pewnie do tego prawo...Jak tylko zorientowałam się, że nie ma sensu z nimi rozmawiać o moich problemach, to zaprzestałam prób i zaczęliśmy znowu razem imprezować, wyjeżdżać na wakacje itp. Generalnie byli to "przyjaciele" wspaniali, jeśli chodziło o zabawę, ale wzmianki o mojej depresji powodowały tylko niezręczną ciszę i natychmiastowy spadek atmosfery. Niestety, nie wszystko da się "ukryć", więc kiedy miałam próbę samobójczą, wiedzieli o tym i nawet odwiedzili mnie w szpitalu. Ja byłam szczęśliwa, bo nie musiałam już niczego udawać, było mi lżej z myślą, że oni uwierzyli w moją chorobę. Jedna z przyjaciółek nawet rozpłakała się przy mnie... Boże, jak ja się myliłam! Okazało się, że przez następne 2 miesiące żadne z nich do mnie się nie odezwało ( w międzyczasie byłam 2 tygodnie w szpitalu psychiatrycznym - z własnej woli tam poszłam i z własnej wyszłam), a tłumaczyli to tym, że poczuli się zrobieni w konia, bo byłam według nich "zbyt wesoła w szpitalu jak na kogoś kto niby chciał się zabić". Ja rozumiem, wiem...Zdaję sobie sprawę, że nie chciałam wtedy umrzeć. To był rozpaczliwy gest w stronę rodziców, żeby dostrzegli, że ja naprawdę ma problem, z którym nie daję sobie rady. Myślę sobie jednak, że mimo wszystko bardzo w środku cierpiałam, nawet jeśli robiłam dobrą minę do złej gry, to przyjaciele powinni to zrozumieć i wesprzeć mnie. Łzy tamtej przyjaciółki też okazały się fałszywe, tak naprawdę płakała nad sobą. Sama miała podobne problemy do moich ( powiedziałabym, że nawet gorsze, bo dodatkowo samookaleczała się) i była po prostu zła...Zła, że śmiałam zrobić coś takiego, podczas gdy JEJ nikt nie pomógł ( a to nieprawda, wiele razy namawiałam ją i prosiłam, żeby poszła do psychologa, choćby szkolnego), była zazdrosna, że wokół mnie zrobił się na chwilę szum, a o jej problemach nikt nie wiedział ( bo nikomu nie chciała powiedzieć, nie chciała dać sobie pomóc, ja próbowałam - i to miała mi za złe...). Doszło do tego, że musiałam ich przeprosić za swoja próbę "s" i w ogóle za wszystko ciągle byłam winiona. Nie chcę się już dalej rozpisywać, ale napomknę tylko jeszcze, że kiedy pojawił się w moim życiu A., to wymazali mnie ze swojego życia z dnia na dzień. Przez calutki rok nie odzywali się do mnie, mimo że chodziliśmy wszyscy do tego samego ogólniaka. Dopiero po roku coś ich tknęło i zaczęliśmy się spotykać, oczywiście żadnego "przepraszam" NIGDY nie usłyszałam, to raczej ja przepraszałam. Nie wiem, co mam o tym sądzić. Z jednej strony fakty mówią same za siebie - to NIGDY nie była przyjaźń. Ale z drugiej - spędziłam z nimi całą swoją młodość ( naprawdę, część z nich znałam praktycznie od kołyski) i mamy tyle pięknych wspólnych wspomnień. Najgorsze jest jednak to, że po tych wszystkich zawodach nie mam kompletnie odwagi, aby zbliżyć się do kogoś. Na uczelni mam samych znajomych, którzy może i chcieliby się ze mną zaprzyjaźnić, ale ja uciekam...Ciągle mówię "nie", nie byłam na ANI JEDNEJ imprezie z ludźmi ze studiów... Za chwilę w ogóle przestaną mnie zapraszać. Jak to jest, że bardzo chcę, bardzo brakuje mi przyjaźni, oddałabym w takiej relacji całą siebie, a nie potrafię....? Jak to jest u Was? Może to tylko ja taka jestem. Nieznośna, nie wiem jaka. Mówi się, że każdy ma takich przyjaciół, na jakich zasługuje... Edytowane przez Gloria dnia 23/08/2012 00:22 |
|
|
Perfidia |
Dodany dnia 23/08/2012 08:41
|
Grupa Trzymająca Władzę Postów: 7779 Data rejestracji: 26.01.09 |
[quote]Ciągle mówię "nie", nie byłam na ANI JEDNEJ imprezie z ludźmi ze studiów... Za chwilę w ogóle przestaną mnie zapraszać.[/quote] Zwróciłam uwagę na to zdanie. Być może wyciągam pochopne wnioski, ale zabrzmiało to trochę tak, że chodzenie na imprezy jest warunkiem koniecznym nawiązania przyjaźni. A przyjaźń to trochę bardziej skomplikowane zwierzę. A dlaczego zawsze odmawiasz? Czy to jest tylko efekt traumatycznych doświadczeń czy jest tu coś jeszcze? W sumie to trochę rozumiem Ciebie. Swego czasu miałam przyjaciół, przynajmniej wtedy tak mi się wydawało, że to są przyjaciele. Gdy z różnych powodów więzi się rozluźniły, to okazało się, że jak najbardziej mogę bez nich żyć, a wiele elementów tamtych "przyjaźni" była wyjątkowo mało przyjacielska. Może udało mi się trochę dorosnąć, a może dystans, który powstał pozwolił bardziej obiektywnie spojrzeć na to wszystko. [color=#990099][i]Czasem jest tak, że to, co się liczy, nie da się policzyć, a to, co daje się policzyć - nie liczy się.[/i] [small]A.Einstein[/small][/color] [small]1,6180339887498948482045868343656...[/small] |
Alia |
Dodany dnia 23/08/2012 09:23
|
Grupa Trzymająca Władzę Postów: 2831 Data rejestracji: 01.09.09 |
Ja nie utrzymuję kontaktu właściwie z nikim, kogo poznałam przed ukończeniem szkoły średniej. Owszem, miałam jedną bardzo bliską przyjaciółkę, ale kontakty nam się mocno rozluźniły, właściwie bez niczyjej winy - jednak przyjaźń w odległości 200km jest trudna do utrzymania. Co innego ludzie, których poznałam na studiach i później. Jak to śpiewał Kazik "I w miarę jak dojrzewasz, przyjaciół dobierasz" - coś w tym zdecydowanie jest. |
|
|
Diuna |
Dodany dnia 23/08/2012 09:40
|
Platynowy forumowicz Postów: 2684 Data rejestracji: 08.11.11 |
Przyjaciółkę mam jedną, na dobre i na złe. Razem wiele przeszłyśmy i choć nasza przyjaźń przeszła wiele prób to jest bardzo silna. Reszta znajomości... Kumple z dawnej ekipy jakby się rozbiegli. Przeprowadziłam się, ktoś tam wyjechał, ale telefon odzywa się regularnie, mimo, że z niektórymi miałam starcia. Tego, że jestem chora nie ukrywam- nikt się ode mnie nie odwrócił, ale czy spotkało się to ze zrozumieniem? Tylko jedna osoba, poza moją przyjaciółką chciała temat zgłębić, reszta tylko stwierdziła, że mam prze...ne. No, i jeden chciał ode mnie leki odkupić, bo był święcie przekonany, że ma się po nich jakieś loty Zaznaczam jednak, że żaden z nich normalny nie jest. Na przestrzeni czasu wiele silnych relacji się rozpadło. Tak już bywa, każdy idzie w swoją stronę, zmieniamy się. Z koleżanką z czasów licealnych, z którą to konie mogłam kraść nie mam już o czym rozmawiać. Srutututu, pęczek drutu |
|
|
sensitivechild |
Dodany dnia 23/08/2012 09:45
|
Platynowy forumowicz Postów: 2771 Data rejestracji: 04.12.10 |
Hm... ciekawy temat U mnie to jest tak, że to ja często blokuję się na ludzi i jesteśmy tak z doskoku. Mam koleżankę jeszcze z podstawówki, kiedyś byłyśmy przyjaciółkami, kontakty się rozluźniły, ale jak się spotkamy to zawsze mamy o czym gadać - i to jest chyba najfajniejsze z tego wszystkiego. Koleżanki z gimnazjum - też kontakty sporadyczne, przyjaźń to nie jest dobre słowo, ale też to jest fajne, że są, a zaraz ich nie ma. Bynajmniej dla mnie odpowiada taki układ. Z liceum jest podobnie, chociaż z jedną mam bardzo dobry kontakt i to mogę nazwać przyjaźnią. Studia inna bajka. Generalnie mam tak, że jestem z niektórymi osobami blisko, ale tylko na daną chwilę. Teraz mamy swoją paczkę z Mężem (a bardziej - ja weszłam chcąc nie chcąc w jego paczkę ) i dziewczyny 2, które tam są, wiedzą o moich problemach. Jeśli chodzi o zestawienie z chorobą... nigdy nie było tak, że te bliższe osoby się ode mnie odwróciły. Rodzina Męża jak się dowiedziała, to najpierw bardzo się zamartwiali, a potem wywołało to gniew u jednej z sióstr. Bardziej ja się odwracałam od ludzi na pewne momenty, dystansowałam. Chyba nie oczekiwałam/nie chciałam zainteresowania w gorszych chwilach, a przez to, że moje znajomości są takie "z doskoku", nie miałam tego problemu. Co do imprez na studiach - ja również nie byłam na ANI JEDNEJ z ludźmi z grupy. Wychodzili, ja chciałam niby, ale nie umiem się odnaleźć w takich sytuacjach, więc wybierałam wymówkę i dom. Często jest tak, że chciałabym umieć utrzymać kontakt, ale nie zawsze mi to wychodzi. (Czuję, że nie wiem, czy dobrze napisałam, trochę mi się wszystko pomieszało..) Edytowane przez sensitivechild dnia 23/08/2012 09:48 [color=#ff00cc]''Two and a half years ago, hell came to pay me a surprise visit" Andrew Solomon[/color] [b][color=#ff9900] "-Puchatku? -Tak Prosiaczku? -Nic- powiedział Prosiaczek biorąc Puchatka za łapkę - Chciałem się tylko upewnić, |
|
|
Diuna |
Dodany dnia 23/08/2012 09:49
|
Platynowy forumowicz Postów: 2684 Data rejestracji: 08.11.11 |
Jeśli chodzi o imprezy to podobno beze mnie nie mogą się odbyć Ale czy balowanie do wczesnych godzin porannych ma z przyjaźnią wiele wspólnego? Srutututu, pęczek drutu |
|
|
blackrose1982 |
Dodany dnia 23/08/2012 10:26
|
Brązowy Forumowicz Postów: 855 Data rejestracji: 15.08.12 |
Ja mam jedna przyjaciolke ktora wie o mojej chorobie ale mam wrazenie ze mnie nie rozumie. Przestalam jej mowic o niektorych sprawach. Moze przez to ze po jednej z prob "s" bliski znajomy zerwal ze mna jakiekolwiek kontakty twierdzac ze nie chce patrzec jak siebie niszcze. Wiec przestalam mowic o sobie by nie ranic innych. |
|
|
Perfidia |
Dodany dnia 23/08/2012 10:32
|
Grupa Trzymająca Władzę Postów: 7779 Data rejestracji: 26.01.09 |
blackrose, to jest pułapka. Odsuwasz innych od siebie, bo skrywasz coś, co jest ważne. Pisałaś, że czujesz się samotna. Nic dziwnego. Nie chodzi o to, aby nie mówić o swoich problemów. Rozwiąż problemy, to nie będzie o czym mówić
[color=#990099][i]Czasem jest tak, że to, co się liczy, nie da się policzyć, a to, co daje się policzyć - nie liczy się.[/i] [small]A.Einstein[/small][/color] [small]1,6180339887498948482045868343656...[/small] |
sigma |
Dodany dnia 23/08/2012 22:59
|
Grupa Trzymająca Władzę Postów: 12627 Data rejestracji: 12.02.11 |
[quote]Być może wyciągam pochopne wnioski, ale zabrzmiało to trochę tak, że chodzenie na imprezy jest warunkiem koniecznym nawiązania przyjaźni. A przyjaźń to trochę bardziej skomplikowane zwierzę.[/quote] Jasne, ale żeby to skomplikowane zwierzę wyhodować, to gdzieś najpierw trzeba ludzi poznać... jak się unika imprez, odrzuca zaproszenia, to może zabraknąć tego koniecznego pierwszego etapu, czyli po prostu poznania kogoś. Ja się o swoim braku znajomych rozpisywałam całkiem niedawno w swoim wątku, więc nie będę tego wszystkiego powtarzać. W dużym skrócie - znajomych na co dzień nie mam. Mam bardzo niewielu takich głównie albo wyłącznie wirtualnych. I to oczywiście ma związek z moja efką, ale nie taki, że ludzie się dowiedzieli o chorobie i się odwrócili. Ode mnie się po prostu nie miał kto odwracać, bo z moją efką związane jest to, że trudno mi nawiązywać relacje, a jeszcze trudniej je utrzymywać. A jeśli chodzi o tych znajomych bardziej internetowych, to moja diagnoza nic chyba w naszych relacjach nie zmieniła. Ja też się nie zmieniłam w związku z diagnozą, wcześniej byłam taka sama, potem tylko ktoś to nazwał Natomiast jak miałam pierwsze takie poważniejsze stany depresyjne, to miałam w nich wsparcie, motywowanie do pójścia na terapię, nawet padła propozycja, że ktoś mi pomoże znaleźć miejsce, zadzwoni, popyta... karą za niewiarę będzie lęk który już nie zechce opuścić mnie |
|
|
Karol |
Dodany dnia 25/08/2012 00:20
|
Srebrny Forumowicz Postów: 1156 Data rejestracji: 23.06.12 |
[quote]Ja też się nie zmieniłam w związku z diagnozą, wcześniej byłam taka sama, potem tylko ktoś to nazwał [/quote] O matko! To zdanie powinno zostać wykute w kamieniu! Jestem pod ogromnym wrażeniem, a sam - dziękuję Ci za nie! Koniec OT. [i]The barbarians come out at night.[/i] |
|
|
Perfidia |
Dodany dnia 25/08/2012 09:52
|
Grupa Trzymająca Władzę Postów: 7779 Data rejestracji: 26.01.09 |
[quote]Jasne, ale żeby to skomplikowane zwierzę wyhodować, to gdzieś najpierw trzeba ludzi poznać... jak się unika imprez, odrzuca zaproszenia, to może zabraknąć tego koniecznego pierwszego etapu, czyli po prostu poznania kogoś.[/quote] Jasne sigma. Tylko, że poznać kogoś można w różnych okolicznościach - na koncercie, w parku, bibliotece etc. Tak mnie zastanowiło dlaczego mowa tylko o imprezach. Gloria odrzuca zaproszenia na nie, może jeżeli nie chce chodzić na imprezy to warto pomyśleć o innych sposobach na poznanie tych ludzi. Mniej więcej jakoś tak. [color=#990099][i]Czasem jest tak, że to, co się liczy, nie da się policzyć, a to, co daje się policzyć - nie liczy się.[/i] [small]A.Einstein[/small][/color] [small]1,6180339887498948482045868343656...[/small] |
matilde |
Dodany dnia 11/10/2012 23:39
|
Rozgrzany Postów: 70 Data rejestracji: 28.09.12 |
Moze nie bede rozpisywac sie na temat wpisow, ktore sa nad moim. Zreszta nie wiem, co moglabym powiedziec... Jak to wyglada u mnie z przyjaznia? Tu raczej mogę, co nieco dodać Na razie nie moge narzekac na brak przyjaciol, ale jesli dalej bede sie zachowywac tak jak teraz nie mam zludzen, ze zostane sama. Przez ed bardzo odizolowalam sie od ludzi. Byl taki okres kilkuletni, gdy z nikim sie nie spotykalam. Raz odwiedzila mnie przyjaciolka, nie chodzilam wowczas do szkoly. To byl okres liceum, daaawno temu... Nauczyciele wystawili mi oceny wczesniej, bo raz zaslablam i nie chcieli mnie w szkole. Pewnie sie bali. Gdy ta przyjaciolka przyszla byl poczatek normalnych wakacji, wtedy akurat mialam napad. Ona stala w ganku, a ja krzyczalam do mamy: Niech spier... na ch... przyszla ku....! Ona wszystko slyszala, a mimo to rozmawiala potem ze mna, jak gdyby nigdy nic. W sumie to wiedziala, ze jestem chora, w tamtym okresie nie dalo sie tego ukryc. Jednak dzis wiem, ze to nie jest usprawiedliwienie. Podziwiam ją, ze to przetrwala. Przede wszystkim ją! Z racji tego, ze przerabiam te rozne rzeczy na wlasnej skorze mozliwe, ze wobec kogos, kto zachowuje sie tak jak ja nie bylabym wcale zbyt poblazliwa. Dawniej uwazalam, ze wsparciem jest zwykle wspoltowarzyszenie w niedoli (obecnosc) i tolerowanie takich zachowan, chorobowych przeciez. Czulam sie strasznie pokrzywdzona i nierozumiana, jesli bylo inaczej. Mialam bardzo roszczeniowa postawe pod tym wzgledem. Oskarzalam ludzi o brak wrazliwosci. Uwazalam, ze swiat jest zly. Dzis mysle, ze nie jestem, az tak bezwolna i w jakis sposob wiem, co robie. A skoro wiem, to czasem trzeba mnie po prostu zostawic. Albo kopnac w dupe. Zasluguje na to. Przyzwolenie na zbyt duzo, a zwlaszcza na to, co nie jest wlasciwe przestaje dawac wsparcie. Poza tym choc "prawdziwych przyjaciol poznaje sie w biedze", juz nie zapominam, ze o przyjaciol trzeba tez dbac. Zal mi, ze coraz mniej dbam o swoich. Mam przyjaciol z roznych miejsc (sporo z podstawowki, gimnazjum, liceum, studiow, pracy, a nawet takich przypadkowych miejsc, jak przystanki), w roznych rejonach Polski, w roznym wieku (zarowno mlodszych, jak i duuzo starszych), rozniacych sie baaardzo osobowosciowo. Tu na miejscu tez sa ludzie, na ktorych moge liczyc, ale niekoniecznie wlasciwi, choc zal i ich tracic. To paradoks, ale do tamtych dalej, mam jakby blizej. To wynika z wiekszego zrozumienia, liczby tematow oraz niektorych doswiadczen i sytuacji, a przede wszystkim podobnych ambicji. Oni dawali mi podbudowe w pozytywnym kierunku. Aktualnie otaczaja mnie osoby imprezowe, co nie do konca jest dobre. Mysle sobie, ze zamiana choroby na imprezowe zycie, to zadna dobra zamiana. Totalny brak gruntu w jakimkolwiek kierunku. Kiedys poszlam na jedna taka impreze i nic nie pilam. Uslyszalam cos, co troche mnie zasmucilo: Dzisiaj przyszla Malgorzata. A gdzie jest Gosia? Zostawilas Gosie w domu? Wolelismy Gosie. Niech Gosia wroci, a ta siostra blizniaczka niech nas zostawi. Potem ochrzcili mnie Małgorza[b]ł[/b]ą (od gorzały).. A gdy nie pilam Malgotrzeźwiałą. Nazywali mnie tez tanczaca z lodowka, bo raz na jednej z takich imprez zatanczylam przy lodowce... Czy to mial byc dobrze sprzedzony czas? Nie sadze. Granice zdrowego rozsadku zostaly przekroczone. Glupio byloby wejsc tutaj za jakis czas. Przeczytac tego posta i dojsc do wniosku, jaki to byl dobry czas, gdy jeszcze mialo sie tych przyjaciol. U mnie kIedys nie bylo sensu zdrowiec, takie mialam poczucie. Bylam tak totalnie sama. Nie wierzylam, ze mozna znajomości odbudowac, nie bylo nawet do kogo iść. Odbudowanie tego bylo troche, jak cud, a na pewno splot szczesliwych zdarzen. Dopiero potem zaangazowanie wlasne. Wspomnienie najgorszego czasu? Tu zawsze nachodzi mnie mysl: To bylo pieklo, nie wiem jak Ty to przezylas. Podziwam Cie. Zabilabym sie, gdybym miala przechodzic to samo drugi raz. Nie do wiary, ze wtedy tego nie zrobilas. Wlasnie samotnosc byla tym najgorszym, przynajmniej u mnie. Edytowane przez matilde dnia 12/10/2012 00:27 |
|
Przeskocz do forum: |
Podobne Tematy
Temat | Forum | Odpowiedzi | Ostatni post |
---|---|---|---|
przyjażń | Zaburzenia odżywiania | 46 | 05/01/2014 12:24 |