19 Kwietnia 2024
Logowanie
Nazwa użytkownika

Hasło

Zapamiętaj mnie


Hernandez Hafsa Hernandez Hafsa
1 dzień Offline
Klara Klara
3 tygodni Offline
Nieustraszona Nieustraszona
3 tygodni Offline
swistak swistak
6 tygodni Offline
Alia Alia
7 tygodni Offline
Ostatnio zarejestrował się: Hernandez...
Ogółem Użytkowników:2,202
Shoutbox
Musisz zalogować się, aby móc dodać wiadomość.

18/12/2022
Cześć, Rafa!

15/12/2022
Dzień Dobry Wszystkim Smile

06/10/2022
zdrowia

06/10/2022
Covid zapukał do moich drzwi poraz kolejny ten już ze szpitalem w tle. Stres

17/07/2022
Romek, nowi użytkownicy mają zablokowaną możliwość pisania na Forum - najpierw muszą się przedstawić w dziale "przedstaw się".

Archiwum shoutboksa
Zobacz temat
Mam Efkę :: Hyde park :: Humor
 Drukuj temat
z życia wzięte
sigma
Dodany dnia 18/10/2014 00:20
Awatar

Grupa Trzymająca Władzę


Postów: 12627
Data rejestracji: 12.02.11

Nie no, kuzynka jak mężczyzna nie wyglądała, tylko jak kobieta w męskim stylu Wink
karą za niewiarę będzie lęk
który już nie zechce opuścić mnie
 
sigma
Dodany dnia 22/01/2015 23:41
Awatar

Grupa Trzymająca Władzę


Postów: 12627
Data rejestracji: 12.02.11

Hit z początku tygodnia:
poniedziałek rano, odsypiam intensywny weekend. Budzi mnie SMS od mamy jednego z moich autystyków: "dzień dobry, czy moglibyśmy jutro zacząć zajęcia pół godziny później?"
Lekka konsternacja i odpisuję: "ale my się nie widzimy jutro, tylko we wtorek".
I przewracam się na drugi bok... już prawie zasnęłam, jak dotarło do mnie, że nie, dzisiaj nie jest niedziela, tylko poniedziałek, a jutro jak najbardziej będzie wtorek Grin
Mama mi przez ten czas nie odpisała, bo ponoć intensywnie myślała, o co chodzi i co jest nie tak Grin Pfft
karą za niewiarę będzie lęk
który już nie zechce opuścić mnie
 
Energetyczna
Dodany dnia 27/03/2015 01:06
Awatar

Medalista


Postów: 542
Data rejestracji: 27.04.13

ostatnio jak wstawałam rano do szkoły zamiast zalać wrzątkiem kawę zalałam cukiernicę Smile
" Ko­bieta jest or­ga­niz­mem ul­tra­dos­ko­nałym. Pot­ra­fi się re­gene­rować po ek­stre­mal­nie ciężkich doświad­cze­niach. Przet­rwa wszystko. "
 
martyna
Dodany dnia 07/06/2015 20:40
Awatar

300% normy


Postów: 11241
Data rejestracji: 07.08.09

z blogu paramedic on board Smile
[quote]PROLOG
- Ja to mam pecha... - pomyślałem skwaszony, wsiadając do szoferki spowitego w mroku ambulansu. Mój "pech" siedział tuż obok i piłował silnik na wysokich obrotach jałowego biegu.
- No to jazda! - kierowca zakrzyknął radośnie, po czym fantazyjnie spuścił karetę ze smyczy. Opony mieliły chwilę w miejscu, obsypując ścianę naszej stacji strugą czarnego żwiru i wreszcie pojazd skoczył w mrok niczym świniak smagnięty bacikiem gospodarza.
Tadeuszek vel "Peszek", ratownik-kierowca.

Na wspólnych dyżurach z Tadeuszkiem, pierwszą czynnością jaką wykonuję zaraz po wejściu do auta, jest zabobonny i ukradkowy znak krzyża. Następnie, z prędkością światła, zapinam pas bezpieczeństwa i dopiero potem otwieram oczy... Na chwilkę, tylko po to, by upewnić się, że jeszcze żyjemy i znów je zamknąć.
Większą część drogi milczymy. Znaczy Tadeusz milczy, bo ja w myślach klepię różaniec, który przy każdym ostrzejszym zakręcie, przerywany jest wewnętrznym, przeraźliwie głośnym "O ku.wa, o ku.wa, o ku.waaaaa!"
Czasem myślę, że Tadeuszka zesłały niebiosa, za moją bezbożność i oddalenie od wspólnoty wiernych baranków. Nigdy wcześniej się tyle nie modliłem... choć uczciwie muszę przyznać, że jeśli droga do chorego jest kręta, to więcej w moich myślach jest wywrzeszczanych bluzgów, niż modłów. Widocznie jednak, roczny bilans "sacrum vs. profanum" musi wychodzić na zero, bo nadal jakoś żyjemy, a los (w postaci kierownika) ciągle gotuje mi dyżury z Tadeuszkiem.
Aby jeszcze wierniej oddać specyfikę tych jakże szalonych podróży, powiem, że niemal każdy wyjazd z Tadziem jest niczym wycieczka rollercoaster'em tuż po obiedzie.
Prawdziwymcreme de la creme jego stylu jazdy jest tzw. rajd "na kartkę papieru", czyli zbliżenie pędzącej karetki do innego pojazdu na grubość rzeczonej kartki. Tadeusz musi mieć również kogoś z rodziny w kolejnictwie, bo pociągów się nie boi. Przed torami nigdy nie zwalnia, stąd też, swoistą wisienkę na torcie jego szoferowania, stanowią długodystansowe loty powietrzne na nieprofilowanych przejazdach kolejowych. W czasie jednego z takich lotów, urwałem zamontowaną nad drzwiami "cykor-łapkę" i będąc ciągle w powietrzu, gorączkowo dumałem, czy mam w stacji jakąś bieliznę na zmianę. Na szczęście, tuż po twardym lądowaniu, gdy mój tyłek z impetem plasnął w fotel, z ulgą stwierdziłem, że bieżące majty jeszcze oblecą i tylko dlatego, jak dotąd, nie zrobiłem Tadeuszkowi z jego pilotażu mega-afery.
Każda, nawet najcięższa droga musi się kiedyś skończyć. Przy czym, z Tadeuszkiem za kółkiem, nie jest to tak oczywiste. Dlatego pierwszym uczuciem, jakie ogarnia mnie zaraz po dotarciu na miejsce wezwania, jest niewysłowiona wdzięczność i radość życia. Ten stan nie trwa jednak długo, gdyż chwilę później, me barki przygniatają zwątpienie i depresja, wywołane myślą o drodze powrotnej.
I z taką właśnie huśtawką nastrojów, targany sprzecznymi emocjami, wędruję do Bogu ducha winnych pacjentów. Nic dziwnego, że przed obliczem potrzebującego pomocy, najczęściej staję niczym chmura gradowa, ziejąca tuzinem grzmotów i błyskawic. Tak było i tym razem.

* * *
Jeszcze miałem przed oczami małego Fiacika, który przed chwilą postanowił popełnić motoryzacyjne samobójstwo i skręcił wprost pod koła rozpędzonej karetki (z Tadeuszkiem za sterami). W uszach ciągle piszczały hamulce, a służbowe ciuchy przesiąknięte były smrodem palonej gumy. Jeszcze z pamięci nie uleciał szmat drogi i karkołomne poszukiwania właściwego adresu na końcu świata.
Wszystko to kotłowało się w mojej głowie, gdy dotarłem do "łoża boleści", na którym spoczywały całkiem żywe "zwłoki " pana w średnim wieku. Zawieszony nad łożem zegar wskazywał godzinę 02:30.
- Dobry wieczór... - zacząłem spokojnie i wprowadzając u pacjenta nutkę niepewności, dodałem - ...albo raczej już dzień dobry.
Wolę "dobry wieczór" - odpowiedział rezolutnie pacjent. Jego pozornie spokojnej twarzy nie marszczyły paroksyzmy bólu, strachu i innych nieszczęść. Skrzętnie zanotowałem w pamięci ten fakt i natychmiast obniżyłem temperaturę konwersacji.
- Co dolega..? - zapytałem raczej chłodno.
- A duszno się robi, kręci w głowie i serce kołacze...
Zerknąłem na pacjenta spode łba i nie zauważywszy żadnych, wyraźnych objawów niestabilności krążeniowo-oddechowej, zadałem klasyczne pytanie "na wku.w", oczywiście wku.w własny.
- Od kiedy tak się robi?
- A od poniedziałku po obiedzie...
- Po obiedzie mówi pan? - (wdech, wydech) burza nadciągała nieuchronnie - O której pan zwykle jada obiad?
- Jakoś tak o trzynastej, a co?
- A nic... Tylko tak sobie myślę... (wdech, wydech) Poniedziałek, trzynasta... Proszę powiedzieć, co takiego się wydarzyło, że wezwał pan pogotowie akurat dziś, czyli w sobotę, o wpół do trzeciej w nocy?
- Ano pomyślałem sobie, że to już trochę za długo trwa... - odparł pacjent i lekko poczerwieniał.
- I dziś pan o tym pomyślał..? - wyjmując z kieszeni stetoskop, niemal czułem jak iskry błyskawic skaczą między ręką a metalowym kabłąkiem słuchawek. Jeszcze chwila i grzmotnie.
- A jak pan sobie radził przez pozostałe pięć dni?
- Starałem się nie myśleć... - twarz mężczyzny była już zbliżona kolorem do kompotu z truskawek.
Wkładałem oliwki stetoskopu w uszy.
- Teraz posłucham pańskich płuc, a potem mi pan powie, czy tylko w sobotnie noce przychodzą myśli o lekarzach, pogotowiu i stanie zdrowia?
- Jeśli mam być szczery, to w ogóle staram się nie myśleć o służbie zdrowia... - dźwięki tych słów wychodziły z wnętrza pacjenta i ze zdwojoną siłą docierały do moich, uzbrojonych w stetoskop, uszu.
- I akurat ci się musiało pomyśleć dzisiaj, na moim dyżurze z Tadeuszkiem - chciałem krzyknąć ze wszystkich sił, ale zjawiska osłuchowe jakie przebiły się ponad głosem pacjenta, skutecznie zniwelowały ochotę do awantury. Zamiast tego warknąłem krótko:
- Proszę teraz cichutko, usiłuję pana zbadać!
Oprócz niewielkiego trzeszczenia w płucach, na pierwszy plan wyraźnie wybijało się szybkie bicie serca.
- Trochę za szybkie - pomyślałem - Będzie ze sto siedemdziesiąt.
- Założymy pulsoksymetr, zmierzymy ciśnienie, zrobimy ekg... - powiedziałem ni to do siebie, ni to w próżnię, licząc, że i pacjent i stojący bezczynnie Tadeuszek, wyłapią interesujące wątki mojej wypowiedzi i zareagują w jakiś sposób. Niestety...
Kolega "Peszek", pochłonięty struganiem głupich min w stronę jeleniego łba wiszącego nad drzwiami, zdawał się pozostawać głuchy na moje delikatne zachęty do realizacji powołania zawodowego. Natomiast pacjent konsekwentnie kontynuował urwaną poprzednio wypowiedź.
- Staram się nie myśleć o służbie zdrowia, gdyż odgrywa ona w moim życiu zdecydowanie negatywną rolę.
- Naprawdę..? - Udałem zdziwionego, szarpiąc się z pęczkiem splątanych kabli do EKG - I właśnie dziś, postanowił pan, dać nam szansę poprawy? O jakże miło!
- Przez moją wrodzoną ironię, kiedyś mnie z roboty wywalą... - pomyślałem i z niepokojem zerkałem na pacjenta, którego twarz spowił kolor głęboko wytrawnej, winnej czerwieni.
- Gorzej się pan czuje? - wydukałem podejrzliwie
- A co? Mam pysk czerwony..? - zapytał pacjent masując policzek dłonią.
- Troszeczkę... - skłamałem, gdyż oblicze zwane pyskiem, aktualnie przypominało głęboki talerz czerwonego barszczu, do którego ktoś wrzucił dwa białka oczu, tak dla jaj.
- Zawsze tak mam, jak się znerwuję!
- A po co się denerwować?! - zacząłem mentorskim tonem - Sobota jest, trzeba spać, a nie rozmyślać po nocy i nerwy psuć.
- Powód do nerwów to mam ja! - dokończyłem w myślach, jednocześnie szarpiąc Tadeuszka, który znudzony martwym jeleniem, zajął się namiętnym głaskaniem wypchanej wiewiórki.
- Rozplącz mi te kable, bo mnie zaraz jasny szlag trafi! - wysyczałem w ucho nowego miłośnika martwej natury i wróciłem do konwersacji z pacjentem.
- Czym się pan tak denerwuje, co?
- A wszystkim... Nie lubię was, tych karetek, szpitali...
- Nikt nas nie lubi, wie pan? A wszyscy nas chcą. - uśmiechnąłem się cierpko.
- Ale ja was nie lubię specjalnie. Pecha mam do was!
- Pecha? Człowieku, co ty możesz o pechu wiedzieć..? - pomyślałem patrząc jak "Peszek", obrażony moim brutalnym oderwaniem go od przyrody, leniwie klei elektrody na pacjencie.
- Rączki wzdłuż siebie i nie ruszać ani paluszkiem..! - burknął, łypiąc tęsknym wzrokiem w stronę rudych preparatów z kitą.
- Proszę powiedzieć, na co pan choruje?
- A na co ja nie choruję? Tam są wszystkie dokumenty... - właściciel buraczanej twarzy skinął ręką w stronę stolika, czym natychmiast naraził się Tadeuszkowi.
- Jak mówiłem, że ani paluszkiem nie ruszać, to ręką tym bardziej nie!
Zerknąłem na blat i widząc trzy teczki wypchane papierzyskami, zapytałem:
- Która to teczka?
- Wszystkie... - odparł pacjent półgębkiem.
- No panie..! - syknął Tadzio, kręcąc gałami od monitora - Ani ręką, ani paluszkiem, ani buzią! - i po tej reprymendzie, spojrzał na mnie z wyrzutem, zdając się myśleć: "Ty mi to specjalnie robisz!?"
Podczas, gdy mój pomagier szarpał się z EKG, ja uznałem, że przebrnięcie przez medyczne archiwum będzie procesem, który może potrwać do śniadania. Kiedy w mojej dłoni wylądował ciepły pasek z wydrukiem pracy serca, miałem już gotowy plan działania.
- Pojedziemy do szpitala. Po drodze mi pan opowie coś więcej o tych chorobach. Zgoda?
- No nie wiem... - wydukał niepewnie pacjent i znów poczerwieniał.
- Jak to? Chce mi pan powiedzieć, że wzywał pogotowie o wpół do trzeciej w nocy, aby się nie zgodzić na przejazd do szpitala?!? - gradowa chmura wracała z niebezpiecznym pomrukiem.
- W sumie, to żona się uparła...
- Tadeusz..? Tadeusz! - podniosłem nieco głos, widząc jak kolega lubieżnym wzrokiem ogarnia myśliwski sztucer wiszący na ścianie.
- Tadeusz, proszę cię, idź, przyturlaj nosze, a ja jeszcze pana pobadam.
"Peszek" z dziwnym błyskiem w oczach, poczłapał w stronę karetki, tymczasem pacjent słabo oponował.
- Panie ja się boję...
- Nie ma czego. Dorosły człowiek, jak pragnę zdrowia. Przecież pana w tym szpitalu nie zjedzą!
- No nie wiem... Pecha mam, mówiłem już... Dawno temu, jak mnie karetka brała, na podwórzu my byli... w noszach się coś urwało. Panie, żebyś pan widział jak żem leciał w dół... - pacjent, błądząc nieobecnym wzrokiem po suficie, tarł dłonią burgundowe czoło.
- Ta blizna na głowie, to od tego? - zapytałem z lekkim współczuciem.
- A nie... to od psa...
- Pies pana pogryzł?
- nieeee... żony pies mnie nie ruszy. Wlazł mi pod nogi, jak szedłem karmić świnie, wie pan, żona kocha zwierzęta. Spadłem wtedy ze schodów... Od tamtego czasu mam takie utraty przytomności.
- Miewa pan utraty przytomności?
- Czasem... i zawroty głowy z drgawkami.
- Tym bardziej powinien się pan przebadać w szpitalu. Niech pan teraz zamknie oczy, wyciągnie przed siebie ręce i palcem dotknie do nosa... A prawej ręki nie da rady więcej wyciągnąć?
- Nie. Mam taki przykurcz... od tego... - pacjent podwinął rękaw i demonstrował sporą bliznę na przedramieniu.
- Postrzałowa? - zapytałem popatrując na szramę i sztucer.
- A gdzie tam, panie. Od sopla.
- Przepraszam, od czego..?
- Od sopla, z dachu... Jak żem wyszedł ze szpitala, po tym upadku, co na noszach... Zima to była, stanąłem przy wiacie, żeby zapalić, no i sopel spadł z dachu... Prosto w rękę. Ścięgna poszły, nerwy poszły. W tył zwrot żem zrobił i na izbę przyjęć.
- To faktycznie, pan ma pecha.
- Ano mam, mówiłem przecież... Kiedyś znowu, duchota mnie złapała, bo ja mam astmę, wie pan..?
- Tak..? - mruknąłem zaskoczony i sięgnąłem z powrotem po teczki z papierami.
- No mam... więc ta duchota, jak złapała, to żona mnie buch w auto i do szpitala. Na izbie przyjęć, leżałem ja i jeszcze jeden chłop. Ja po prawej z duchotą, on po lewej z wrzodami, czy tam kolką. Pielęgniarka se pomyliła strony... No i ja dostałem kroplówkę na wrzody, on na duchotę. Jak moja ślubna wróciła po godzinie, to ja rzygałem jak kot i dalej mnie dusiło, a tamtego ratowali z zapaści.
- To straszne... - wymamrotałem, patrząc na pacjenta coraz bardziej przerażonym wzrokiem.
- Panie, to jeszcze nic! Po tym rzyganiu, to parę miesięcy mnie bolała głowa. W końcu żona mówi: "Idź stary, zrób se prześwietlenie!". Zrobiłem... Wyszło, że mam coś w zatokach. Myślę sobie: "Pojadę do szpitala wojskowego, tam doktory-żołnierze, to wiedzą jak w prawo zwrot, w lewo zwrot robić. Stron nie pomylą". I co? I przyszedł taki wojskowy konował, popatrzył na moje prześwietlenie odwrotnie... na lewą stronę znaczy się i mi zrobili punkcję nie tej zatoki!
- Nooo, to już chyba pan zmyśla...
- Ja zmyślam? Patrz pan w te papiery! Tam wszystko jest! Mało z tego... Będzie trzy miesiące temu, żona pocztę odebrała. List z miasta wojewódzkiego, zaproszenie do prywatnej kliniki na nieodpłatne badanie jelita...
- Kolonoskopię?
- O to, to... Żona mnie wysłała "Jedź stary, wiek masz odpowiedni, to ci się należy darmowe zaglądanie do kichy". Nie bardzo chciałem, ale żona namawiała. Prywatne gabinety, to i lekarze, musi, nauczeni inaczej. Że niby lepsze wszystko... Zażyczyłem sobie badanie ze spaniem, bo skoro za darmo, to po co mam oglądać co mi tam w du.ę pchają! O przepraszam...
- Nic nie szkodzi. I wyszło coś?
- A nie wiem, bo jak się obudziłem, to znów mnie gdzieś karetką na sygnale wieźli. Okazało się, że mi na tym spaniu, doktor dziurę w kichach zrobił i zaraz następną operację miałem! Tyle, że już w państwowym szpitalu. Czy oni mi tam znów, co źle nie pozaszywali? Nie wiem... No i jak ja mam się nie bać służby zdrowia?!?
- Rzeczywiście... - patrzyłem spłoszony na pacjenta, a w głowie przerabiałem wszystkie zabobonne gesty, mające odpędzić zły los
- Żeś pan jeszcze, przy swoim szczęściu, nic złego nie zmajstrował z tym karabinem, to się dziwię.
- A to nie moje..! Daj pan spokój!
- Nie pana?
- Nawet nie ruszam! To żony. Ona poluje. Ma instynkt... a ja pecha...

BUMS! - Turlane przez "Peszka" nosze, głucho stuknęły w pokojowe drzwi. Wpatrzeni w wiszący na ścianie sztucer, instynktownie podskoczyliśmy z pacjentem w górę, on na łóżku, ja na krześle. Tymczasem drewniane skrzydło wejścia, poddając się naoliwionym zawiasom i prawom fizyki, z impetem pomknęło w stronę ściany. W pustej przestrzeni futryny pojawił się zarys Tadeuszka, a rozpędzone drzwi kończyły swój bieg, hamując gwałtownie na półeczce z myśliwskimi trofeami.
Mosiężna statuetka niedźwiedzia złowrogo zabujała się tuż nad głową pacjenta. Lewo, prawo, lewo, prawo... i... stanęła.
- Tadeusz... Słuchaj mnie uważnie. - zdawało mi się, że te słowa wypowiadam niemal szeptem - ...teraz bardzo ostrożnie weźmiemy pana na noszach do karetki, a potem pojedziesz najwyżej dwadzieścia na godzinę do szpitala... Jasne?
- Jasne, jasne... - powiedział obrażony Tadeuszek i posyłając ostatnie, tęskne spojrzenie w stronę sztywnej wiewiórki, jeszcze raz huknął noszami w drzwi.

EPILOG
- Oj, no to oprócz pecha, ma pan tych chorób sporo... - zagaiłem do pacjenta, odkładając ostatnią teczkę na półkę w karetce.
- A no mam... - chory skinął głową i nerwowo ściskał barierki przy noszach. Samochodem lekko bujało na nierównościach drogi.
- I muszę panu jeszcze powiedzieć, że po tej ostatniej operacji, to mi często nogi puchną... Ale są takie jak banie.
- No to trzeba też o tym powiedzieć lekarzowi w szpitalu.
- Nic mu już nie powiem. Załatwiłem sobie Furosemid i jak mi łydki spuchną, to połykam kilka razy dziennie.
- Naprawdę..? - spytałem zaskoczony - Kilka razy dziennie? I sika pan potem?
- Jak pompa strażacka! I opuchlizna schodzi. - zdawało mi się, że w głosie pacjenta przebija lekka nuta dumy.
- A wie pan, że przy tym można sobie...
- Wiem, wiem. Czytałem... - przerwał pacjent - ...można sobie wypłukać, te, no... elektrolity, czy jakoś tak. Ale ja nie jestem głupi! Żona mi zorganizowała potas w tabletkach i jem. W trzy dni cały słoik zjadłem!
- Jest pan naprawdę wyedukowanym pacjentem... - westchnąłem, zerkając jeszcze raz na EKG napadowego częstoskurczu z wąskimi zespołami QRS.

------------------
Morał z tej bajeczki jest trojaki:
1. Szanuj "Peszka" swego, możesz mieć gorszego.
2. Od żony z instynktem, bieżaj daleko a żwawo.
3. Wywiad medyczny, to POTĘGA jest i basta!

Zbieżność postaci ze światem realnym jest (dziwnie, ale jednak) przypadkowa!
[/quote]
[quote]
- Praca ratownika medycznego może być czasem Z56.5 (nieprzyjemna praca). - pomyślał Crew odwracając się na służbowym wyrku z boku na bok. Z całą pewnością Z56.3 (stresowe warunki pracy) wywoływały u niego chroniczne G47 (zaburzenia snu), w związku z czym, biedaczysko od trzech godzin usiłował zasnąć, wykonując rozpaczliwy G24.5 (kurcz powiek).
- F95 (tiki), F95 (tiki), F95 (tiki) - sekundnik naręcznego zegarka tikał natrętnie, odpędzając R40.0 (senność) i F05.0 (majaczenie bez otępienia).
- No jasna A00 (cholera)! Nie usnę. - pomyślał poirytowany i czując upierdliwe R20.2 (mrowienie) w pośladkach, po raz nie wiadomo już który, wykonał K56.2 (skręt jelita), D73.5 (skręt śledziony) i skręt reszty ciała w sprawnym obrocie "na drugi boczek".
- A w sumie mogło być gorzej... - dumał patrząc na ledwie majaczące w mroku puste łóżko kolegi z zespołu, u którego F43 (ostra reakcja na stres) manifestowała się jako uporczywa i niezwykle gwałtowna K59.1 (biegunka czynnościowa).
- Dwanaście godzin w kiblu... Żeby on tam E41 (wyniszczenie z niedożywienia) nie dostał... - pomyślał Crew i ryzykując S03.0 (zwichnięcie żuchwy) ziewnął przeraźliwie.
- Spać... spać... spać...
- F95 (tiki), F95 (tiki), F95 (tiki)... - dźwięki zegarka stopniowo zlewały się w kojący szum, wywołując z wolna H02.4 (opadnięcie powieki), najpierw lewej... potem prawej...
- DRRRRYYYŃŃŃŃ - ryk służbowego pagera poderwał drzemiącego ratownika na równe nogi
- Noż ku... M54.3 (rwa kulszowa) mać! - Crew zaklął szpetnie, gdy potknięcie o własne, niedbale porzucone obuwie spowodowało T00.8 (powierzchowne urazy obejmujące inne kombinacje okolic ciała). Czując jak ogarnia go A82 (wścieklizna) wypadł na korytarz, gdzie już czekała na niego dyspozytorka B06 (Różyczka).

B06 (Różyczka) była kobietą, którą cechowała R46.1 (dziwaczna powierzchowność osobista) pomieszana z R46.7 (gadatliwość i szczególne okoliczności utrudniające kontakt).
Jej największe życiowe R45.2 (zmartwienie) stanowiły L81.2 (piegi) oraz L81.3 (plamy o zabarwieniu kawy z mlekiem), regularnie znaczące jej niegdyś biały, służbowy fartuszek. W obliczu tych problemów, odbieranie telefonów i wysyłanie karetek było jedynie nieistotnym tłem, które dyspozytorka B06 (Różyczka) z całych sił R32 (nietrzymanie moczu).
Nic więc dziwnego, że większość ratowników nie znosiła dyżurów z dyspozytorką B06 (Różyczka) i na samą myśl o wspólnych dwunastu godzinach, wszyscy jak jeden mąż chcieli popełnić X81.0 (zamierzone samouszkodzenie przez wskoczenie lub położenie się przed ruchomy przedmiot).
W tej chwili, stojąc tuż przed dyspozytorką, Crew zaczynał żałować, że tego X81.0 nie popełnił.
- No co się tak krzywi i odsuwa jakbym ja jaki A30 (trąd) miała?!? - wrzasnęła oburzona B06 (Różyczka) i złapała się w B02 (półpasiec).
- Wyjazd macie, wyjazd macie, macie wyjazd..! - powtarzała jak najęta, demonstrując dyspozytorski F44.3 (trans i opętanie).
Ratownik wiedział, że ten F30 (epizod maniakalny) można przerwać tylko poprzez T71 (duszenie), ale nie chcąc narażać się na T63 (toksyczny efekt kontaktu z jadowitymi zwierzętami), a w szczególności na T63.0 (jad żmiji), opanował swą R45.0 (nerwowość) i udając F03 (otępienie bliżej nieokreślone) zbierał się do wyjścia.
- Ha ha ha... - szydziła dyspozytorka, a jej E65 (otyłość miejscowa /poduszeczki tłuszczowe/) trzęsły się od śmiechu.
- Jedziecie na sam koniec powiatu i to do Y91 (objawy działania alkoholu w zależności od stężenia)! Będziecie się męczyć z pijakiem pół nocy!
Crew nie odpowiadał na te prymitywne zaczepki. Stojąc w drzwiach skierował w stronę B06 (Różyczka) ponure spojrzenie i pomyślał:
- B26 (świnka).
Chciał jej jeszcze pokazać środkowy M65.3 (palec zatrzaskujący), ale ze względu na M24.6 (zesztywnienie stawu) odpuścił i pokazał jedynie D10.1 (język).
* * *
Na dworze panowała B54 (zimnica) i H26.9 (zaćma, nie określona), że oko wykol. Karetka mknęła po drodze, na spotkanie przeznaczeniu.
- Chryste Panie... - jęczał kierowca wywołując ręczne K62.4 (zaciśnięcie zwieracza) - ... chyba nie dojadę.
- Nie bądź B08.1 (mięczak zakaźny) - Crew mruknął kilka dodających otuchy słów i dokończył - Już jesteśmy na miejscu.
* * *
Barak, do którego weszli ratownicy przedstawiał, mówiąc delikatnie, Z59.1 (złe warunki mieszkaniowe)
- O matko... Syf, A53.9 (kiła, nie określona) i mogiła. - pomyślał Crew grzęznąc po kostki w starych szmatach i zbutwiałych gazetach.
- Halo! Jest tu kto?!
Gdzieś z wnętrza pomieszczenia dobiegało R06.2 (sapanie). Błysk latarki wyłowił z mroku szczegóły scenerii, rozjaśniając przyczynę wezwania. Na środku pokoju, między swoimi "skarbami" leżał dobrze ratownikom znany Antek A22 (Wąglik).

Antek regularnie podejmujący X65.0 (zamierzone zatrucie przez narażenie na alkohol) był częstym bywalcem lokalnych szpitali. U pracowników pogotowia miał również wirtualną, platynową kartę stałego pacjenta, uprawniającą go do gratisowych przejazdów kuszetką P, na terenie całego powiatu.
W ramach pakietu pan A22 (Wąglik), jako jeden z niewielu, mógł podczas podróży zgłaszać F34 (uporczywe zaburzenia nastroju) oraz G44 (inne zespoły bólu głowy).
Znana wszystkim medykom, smutna historia Antka sięgała dawnych lat, kiedy to wystawiając się na T73.1 (skutki pragnienia), pod Z63.3 (nieobecność członka rodziny), czyli żony, podjął on Z31 (postępowanie prokreacyjne) z listonoszką Haliną. Pewnie by mu się to E51.1 (beri-beri) upiekło, gdyby ich żona nie przyłapała w trakcie hmm... "lizania znaczków i bicia stempli". Owo T74.2 (nadużycie seksualne) pociągnęło za sobą Z63.5 (rozbicie rodziny przez separację i rozwód). Ponadto T98.0 (następstwa skutków wniknięcia ciała obcego przez naturalny otwór ciała) pani listonosz, spowodowały Z64.0 (problemy związane z niechcianą ciążą) i nieuchronny obowiązek alimentacyjny na rzecz Haliny und jej dzieciny.
Z59.6 (niski dochód) oraz Z63.7 (inne stresy życiowe dotykające rodzinę i gospodarstwo domowe) nieustannie wywoływały Z59.2 (niezgoda z sąsiadami, lokatorami i współwłaścicielami) a w konsekwencji Z60.2 (samotność). Właśnie dlatego Antek stosował Z72.1 (używanie alkoholu). Można by nawet rzec, że ordynarnie chlał wszystko, co mu wpadło pod rękę i poniewierało. Wódkę, wino, piwo, i T51.8 (inne alkohole), a nawet T51.9 (alkohol, nie określony) w postaci chemii gospodarczej i przemysłowo-motoryzacyjnej.

Crew zbliżył się do Antka, leżącego w pozie słuchacza płyt chodnikowych.
- Halo, panie A22 (Wąglik)! Wstajemy, raz, dwa!
Antoś mało perfekcyjnie usiłował prezentować R51 (drgawki), ale swym udawactwem nie był w stanie zwieść wyćwiczonych w boju ratowników.
- Znów symuluje... - westchnął kierowca, nadal ściskając poślady, a głośno dodał - Idę po rurę intubacyjną, bo się nam chłop udusi!
Na dźwięk słowa "intubacja", Antek natychmiast przestał się trząść i wykazując H53.1 (subiektywne zaburzenia widzenia), a także F80.0 (specyficzne zaburzenia artykulacji) oraz F80.1 (zaburzenie ekspresji mowy), wyseplenił
- Pannnnofffie do mnnnie? We szterechch?!
- Nie wygłupiaj się pan! - Crew próbował podnieść pijanego, naruszając jego tzw. przestrzeń intymną. Czując ciężki, R19.6 (cuchnący oddech), ratownik natychmiast pożałował nieroztropnej decyzji o zbliżeniu.
A22 (Wąglik) najwyraźniej słyszał o T55 (toksyczny efekt mydeł i detergentów), gdyż całym swym jestestwem przedstawiał R.46.0 (bardzo niski poziom higieny osobistej). Szczególnie przykre dla ratowników były: R61.1 (nadmierne pocenie uogólnione), B88 (inne inwazje pasożytnicze) oraz widoczny na spodniach, w okolicy rozporka T70.4 (skutek działania płynów pod wysokim ciśnieniem).
- Po coś nas pan wezwał? - kierowca, nie wytrzymując naporu "aromatów", odstąpił na dwa kroki, usiłując z bezpiecznej odległości sporządzić wywiad.
- Pannofie, ratujjcie... - wycharczał Antek i dramatycznym gestem wskazał na rozbitą flaszkę po samogonie.
Niewątpliwie ta nagła i E86 (nadmierna utrata płynów) wyskokowych, spowodowała u niego R45.7 (stan szoku emocjonalnego i stres)
- No stłukła się... - Crew sucho skomentował te H43 (zaburzenia ciała szklistego) i przesuwając butem smętne resztki butli, dodał
- Przykro nam. Nic się nie da zrobić.
Wzburzona twarz Antosia naprzemiennie przedstawiała R23.1 (bladość) i R23.2 (zaczerwienienie).
- Trochchche szszassunku, dla hutnictwa szkła, ku... M54.3 (rwa kulszowa) twoja mać!
Antkowe R40.1 (osłupienie) oraz H05.2 (stany z wytrzeszczem) stopniowo ustępowały, a na ich miejscu pojawiły się R45.5 (wrogość), a także R45.6 (przemoc fizyczna).
- Szszłowiek ma R68.2 (suchość w ustach, nie określona) i T73.1 (skutki pragnienia), a ty bedzieszsz jego ostatni łyczek butem kopać?!
To mówiąc A22 (Wąglik), ołowianym elementem biurkowej nogi w stylu roko-koko, usiłował, stojącemu tuż obok ratownikowi, wyrównać E61.1 (niedobór żelaza).
Jedynie nabyta po starym złamaniu M21.7 (nierówna długość kończyn) pacjenta sprawiła, że ołowiany ciężarek w kształcie lwiej łapy, dosłownie o centymetry minął zaskoczoną twarz paramedyka. Niestety, w tym samym momencie łokieć pijanego Antosia usadowił się dokładnie w epicentrum ratowniczej fizjonomii, wywołując J34.2 (skrzywienie przegrody nosowej), R60.0 (obrzęk zlokalizowany) oraz G50.1 (bóle twarzy nietypowe)
- Ożżżż... Jak mogłem wykazać takie Q00.0 (bezmózgowie) - zdążył jedynie pomyśleć Crew, po czym jego system nerwowy dokonał instalacji programu R44.0 (halucynacje słuchowe) oraz najnowszej poprawki do wersji podstawowej R44.1 (halucynacje wzrokowe).
Niczym we mgle widział jak A22 (Wąglik) prezentuje F91.3 (zaburzenie opozycyjno-buntownicze) wobec wezwanych na miejsce policjantów. Tym właśnie zachowaniem nietrzeźwy pacjent naraził się na Y07.3 (nieprawidłowe traktowanie przez oficjalne władze) i w konsekwencji K00.0 (brak zębów).
Starszy posterunkowy Zbigniew Guma zwany przez kolegów z prewencji "Giętką Pałą", w swym raporcie napisał później:
"Dopiero zastosowana wobec nietrzeźwego Y35.3 (interwencja prawna z użyciem narzędzi twardych) spowodowała Z65.1 (uwięzienie i inne pozbawienie wolności)."

Tego jednak Crew już nie widział. Czując Y06 (zaniedbanie i porzucenie) oraz G51.3 (przewlekły skurcz połowy twarzy), pozwolił by otoczyła go swą opieką pani spokoju, ciemności i zapomnienia R55 (krótka utrata przytomności).

Praca ratownika medycznego może być czasem Z56.5 (nieprzyjemna praca)
Czyż nie? [/quote]
Życie jest zbyt krótkie, aby pić kiepską herbatę, czytać złe książki i marnować czas na ludzi, dla których nic nie znaczymy.
 
sigma
Dodany dnia 18/04/2020 14:39
Awatar

Grupa Trzymająca Władzę


Postów: 12627
Data rejestracji: 12.02.11

Fb profiluje reklamy, wiadomo. Na ścianie mam w tej chwili głównie ubranka, łóżeczka, wózki... ale chyba algorytmy im się nieco zapędziły, bo od dwóch dni regularnie widzę to:

[URL=https://www.fotosik.pl/zdjecie/95572d964fdc8136][IMG]https://images89.fotosik.pl/350/95572d964fdc8136.jpg[/IMG][/URL]

Czuję się nieco dziwnie... Ehmm
Edytowane przez sigma dnia 18/04/2020 14:40
karą za niewiarę będzie lęk
który już nie zechce opuścić mnie
 
ef
Dodany dnia 19/04/2020 14:55
Awatar

Pasjonat


Postów: 6498
Data rejestracji: 16.02.11

o matko Grin to ja się boję co będzie, jak algorytmy w jeszcze większym stopniu zastąpią człowieka Grin
Wcale nie umarłeś lecz śpisz, jeszcze życie wyjdzie Ci.
 
Przeskocz do forum:
Podobne Tematy
Temat Forum Odpowiedzi Ostatni post
Dzieci sensem życia? Dzieci 19 16/02/2022 04:36
CHAD niszczyciel życia Choroba afektywna dwubiegunowa 30 21/10/2016 22:19
27 lat życia z maniakiem Przedstaw się 7 09/12/2015 20:50
Historie życia osób psychotycznych z perspektywy narracyjnej teorii tożsamości Schizofrenia 7 08/08/2014 21:37
fundacja drzewo zycia Zaburzenia odżywiania 1 13/02/2013 18:23

50,261,840 Unikalnych wizyt

Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2024 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3.

2024