Zobacz temat
Mam Efkę :: Hyde park :: Znalezione w sieci
bajeczki niekoniecznie na dobranoc
|
|
martyna |
Dodany dnia 15/12/2009 19:38
|
300% normy Postów: 11241 Data rejestracji: 07.08.09 |
Agnieszka Kozak [b]BAJKA O NADZIEI[/b] Choćbyś został sam, choćbyś nie umiał żyć, wierzę, że odmieni Cię nadzieja... W pięknej dolinie, u stóp cudownych, zalanych słońcem gór była tętniąca śpiewem i radością wioska. Dolina odgrodzona była od świata z jednej strony pasmem pięknych gór, z drugiej strony wąską, ale bardzo rwącą rzeką. Ludzie, którzy w niej żyli byli naprawdę zadowoleni z życia, żyjąc z uprawy winogron. Winnice cudnie wypełniały całą dolinę i wydawało się, że stanowią cel i sens życia jej mieszkańców. Wiele trudu i pracy trzeba było włożyć w wielkie przestrzenie wypełnione krzewami. Każdej wiosny ludzie z drżeniem serca witali pierwsze promienie słońca - czy już na stałe zagości w dolinie, czy będzie dość łaskawe, by ogrzewać delikatne pąki rodzących się do życia krzewów. Latem z pewnym niepokojem patrzyli na słońce, czy nie spali zbytnio swymi promieniami ziemi, w której płynęły życiodajne soki, czy będzie wystarczająco dużo deszczu by nadać soczystej barwy liściom, by rośliny miały siłę do życia. Wczesną jesienią konieczne było chronienie owoców przed nagłymi atakami mrozu schodzącego czasami niespodziewanie z wysokich gór. Dzień zaczynał się w wiosce od pełnego niepokoju spojrzenia na winnicę i kończył otarciem potu po zakończonej pracy na polu. Uprawa winorośli była wszystkim, co ludzie ci mieli, co sprawiało, że żyli... Pewnego jesieni w wiosce wybuchł wielki pożar, który spalił wszystkie uprawy i wszystkie domy, spalił też mosty na rzece. Wielu ludzi zginęło w pożarze, a ci, którzy ocaleli, nie zdecydowali się na odbudowywanie swoich domów, zbyt wiele bólu wiązało się z tym miejscem, uprawy wypalone były do korzeni... Spalona dolina pokryta była popiołem, pełna zgliszczy, wydawało się, że zamarło w niej życie... Jednak pozostał w niej mały chłopiec, którego rodzice dawno zmarli i byli pochowani na miejscowym cmentarzu. Nikt o nim nie pamiętał wszyscy zajęci byli własnymi stratami i bólem, więc w końcu został w opuszczonej dolinie sam. Nie bardzo miał dokąd iść, bo tu było wszystko, co kochał i co było dla niego ważne. Z trudem przetrwał zimę dzięki zapasom, które wygrzebał spod ruin zwalonych domów. Pewnego wiosennego poranka, kiedy udał się na poszukiwanie pożywienia zobaczył kilka zielonych listków nieśmiało wyrastających z ziemi na tuż przy zboczu góry. Z drżeniem serca i z drżącymi z radości, ale i niepewności dłońmi podszedł do tego cudu wynurzającego się z ziemi - ku jego radości liście okazały się być liśćmi winorośli! Ogień nie strawił wszystkiego, pozostał korzeń, była to szansa na odbudowanie kawałka winnicy. Jakże cieszył się tym wyrastającym z ziemi, bezbronnym i delikatnym krzewem. Jego oczy nabrały blasku, w sercu zaświtała nadzieja. Chłopiec od razu oczyścił przestrzeń wokół drobnej roślinki i zaczął się nią opiekować, postanowił wybudować wysoki i gruby mur wokół swojego kawałka ziemi, by nigdy już żaden ogień nie mógł mu zagrozić. Jedyne, co do tej pory umiał, to uprawa winnic, był rolnikiem a nie budowniczym, nie znał się na budowaniu murów. Na brzegu rzeki znalazł starą łódkę, postanowił udać się do ludzi mieszkających po drugiej stronie rzeki i kupić od nich cegły i zaprawę murarską. Nie miał pieniędzy, więc postanowił nająć się jako ogrodnik i pomagać ludziom w uprawie ich roślin. Każdego dnia chłopiec przemierzał rwącą rzekę w swej małej łódeczce by pracować w ogrodach innych ludzi i za zarobione pieniądze kupować cegły na mur chroniący jego winnicę. Zaprzyjaźnił się też z ludźmi z wioski, wspólna praca bardzo ich do siebie zbliżyła. Jednocześnie rozpoczął mozolną pracę w swoim ogrodzie, rozsadzał krzewy, przygotowywał kolejne kawałki ziemi pod uprawę, mozolnie budował mur cegła po cegle, by chronić winnicę na wypadek pożaru. Jednak ciężka praca i pokonywanie rwącej rzeki małą łódką powoli wyczerpywało jego siły, tak, że czasami po powrocie z wioski nie miał już siły na pracę w swoim ogrodzie, jedynie na ułożenie kolejnej warstwy przywiezionych cegieł. Zaczął zaniedbywać swoją winnicę, za to ogrody ludzi, w których pracował, piękniały z tygodnia na tydzień. Ludzie, dla których pracował bardzo go polubili z troską patrzyli na jego zmęczone, spracowane ręce i na oczy, które zdawały się tracić swój blask... Pewnego dnia stary ogrodnik, któremu pomagał w pracy w ogrodzie zapytał, co go trapi. Chłopiec opowiedział staruszkowi, że brakuje mu sił i czasu na pracę we własnej winnicy, stary ogrodnik z pięknym i szczerym uśmiechem zaproponował mu pomoc. Chłopiec ucieszył się, ale potem ze smutkiem zauważył, że jego łódka jest za mała na to, by przewieźć ich obu na drugi brzeg, a inaczej nie można się było tam dostać. Ze spuszczoną ze zmęczenia i smutku głową podszedł do brzegu rzeki, z dala widać było piękny, wysoki mur, który chronił jego winnicę. Jakże był majestatyczny na tle zachodzącego słońca! Gdyby tylko na rzece zbudować most? No tak, most, ale skąd wziąć budulec, skąd wziąć cegły... Jakie to proste! Przecież cegieł, na które zapracował wystarczyłoby na solidny most, przecież mógł rozebrać mur i poprosić ludzi z wioski by pomogli mu w budowie mostu, by pomogli mu w pracy przy odbudowywaniu jego winnicy... [b]Wszystko co robimy, czego się podejmujemy, każda myśl i każdy talent w nas złożony są jak cegły - tylko od nas zależy czy użyjemy ich do budowania murów, które odgrodzą nas od ludzi i od miłości, czy użyjemy ich do budowania mostów, które pozwolą czasami przejść do drugiego człowieka, przekroczyć trudną i rwącą rzekę, które pozwolą innym przychodzić do nas...[/b] Życie jest zbyt krótkie, aby pić kiepską herbatę, czytać złe książki i marnować czas na ludzi, dla których nic nie znaczymy. |
|
|
martyna |
Dodany dnia 16/12/2009 19:40
|
300% normy Postów: 11241 Data rejestracji: 07.08.09 |
Agnieszka Kozak [b]ZIMA W DOLINIE[/b] W pięknym masywie górskim była sobie dolina - podobna do wielu innych dolin. Pewnego razu w górach zeszła tak potężna lawina, że skały zasypały miejsce, przez które do doliny zaglądało słońce - przestało ono ogrzewać ziemię i w dolinie zapanowała zima. Zamiast walczyć z zimą, zamiast szukać pomocy, ludzie postanowili dostosować się do nowych warunków i wyszukiwali pozytywne strony nowej sytuacji - można było kilka razy do roku ubierać choinkę, obdarowywać się prezentami, jeździć na sankach do woli, nie trzeba było pracować w pocie czoła na polu... To nic, że zapasy szybko się skończyły i zamiast smacznych owoców trzeba było jeść korzenie roślin, które były w stanie przetrwać w zimnie, ważne było to, że nie trzeba było być za nic odpowiedzialnym. Dobra zabawa i beztroska, które niosła ze sobą zima pozwalały nawet przyzwyczaić się do braku bieżącej słodkiej wody ze strumieni - wszystko skuł lód i przykrył śnieg, bo ludzie bawiąc się przestali dbać o wodę. Dolina tak długo była skuta lodem i śniegiem, że ludzie nie pamiętali już, jak pachną świeże kwiaty, jak drży rosa na liściach w porannym słońcu, jak cudownie jest biegać po świeżej trawie, która delikatnie łaskocze bose stopy... Ciągła zima, monotonny, biały krajobraz za oknem powodował, że czuli znużenie i powoli, dzień po dniu czuli, że coś tracą, choć sami nie potrafili nazwać, co to jest. Z biegiem czasu przestali odnajdywać "codzienne radości zimy". Przestali jeździć na sankach czy nartach, nie cieszyły ich pięknie malowane mrozem szyby w oknach, dzieci nie umiały bawić się lepiąc bałwana, czy rzucając kulkami śniegu, przestano ubierać choinkę i obdarowywać się prezentami - nikt nie pamiętał, po co w ogóle pojawiała się choinka w domach. Kwiaty, kolorowa choinka, ciepłe i pełne słońca dni z czasem stały się tylko ilustracjami książek, do których nikt już nie zaglądał, a historie z nimi związane wydawały się być bajkami, w które nikt rozsądny przecież nie mógł wierzyć. Mijały dni, ludzie powoli przestawali odwiedzać się nawzajem, gdyż zaspy nieodgarnianego śniegu nie pozwalały na pokonanie choćby krótkiego dystansu między domami. Nie dbali też o drogi, które dawały możliwość wychodzenia poza dolinę - nauczyli się jeść korzenie roślin, które były w stanie przetrwać w niskich temperaturach, pili wodę, którą uzyskiwali z roztopionego śniegu. Żyli z dnia na dzień, niczego nie pragnąc, o niczym nie marząc, nie dbając o siebie nawzajem. W ich sercach panowała jednak tajemnicza tęsknota, której nie potrafili zdusić, ale też nie umieli jej nazwać, a w dolinie panowała dziwna cisza. Ludzie czuli, że brakuje im jakiegoś dźwięku, że wiąże się to z jakimś słowem, ale nie potrafili go sobie przypomnieć... Na skraju doliny mieszkały bliźnięta - Amelka i Piotruś. Dzieci bardzo ruchliwe, żywe i ciekawe świata. Uwielbiały buszować po strychu domu, w którym mieszkały i zaglądać do starych pełnych niespodzianek kufrów przysypanych paroletnim kurzem. Pewnego dnia odnalazły książki z barwnymi ilustracjami - były w nich zachody słońca nad błękitnym morzem, łąki pełne kwiatów, byli kolorowo ubrani ludzie - zupełnie inni od tych, które dzieci znały w dolinie, w wyrazie ich twarzy było coś, czego dzieci nie znały i nie potrafiły nazwać. Było na tych obrazkach coś nieznanego, a jednocześnie tak pociągającego, że dzieci wręcz namacalnie czuły, że może to być prawdziwy świat istniejący gdzieś poza doliną. Nie chciały wierzyć dorosłym, że te książki to tylko baśnie i legendy, że taki świat nie istnieje. W twarzach tych ludzi było coś niezwykle prawdziwego, coś, co nie mogło być tylko bajką, coś, co powodowało, że dzieci oglądały książki z wypiekami na twarzy. Rodzice zabronili im zaglądać do tych książek, a dzieci coraz bardziej tęskniły za krajobrazami, które były w nich ukryte. Postanowiły wyruszyć w podróż, chciały się przekonać, czy faktycznie poza masywem górskim, który otaczał dolinę jest taki sam skuty lodem świat, jak ten, w którym żyły. Droga przez góry była bardzo trudna, ale dzieci miały siebie - kiedy jedno było zmęczone i traciło wiarę w to, że się uda, drugie ciągnęło je za rękę, dodawało wiary i otuchy w możliwość pokonania łańcucha górskiego. Zmagały się z zimnem, zmagały się ze zmęczeniem, ale otuchy dodawała im wiara w to, że gdzieś jest inny świat, Amelka każdego wieczoru opowiadała o pięknych kwiatach a Piotruś zasypiał marząc o zabawie w berka na łące... Kiedy doszły na szczyt łańcucha górskiego ich małe serduszka prawie zamarły z przerażenia - wszędzie gdzie patrzyły widać było tylko śnieg - może dorośli mieli rację? Może kolorowe kwiaty nie istniały? Dzieci postanowiły jednak zejść w dół doliny po drugiej stronie pasma gór. Brnęły przez śnieg, powoli tracąc nadzieję na znalezienie kolorowej łąki, nie zauważyły nawet, że śniegu wokół nich było coraz mniej i coraz łatwiej było pokonywać kolejne odcinki drogi. Kiedy doszły do skraju lasu wyczerpane z zimna, zmęczenia i głodu zatrzymały się, opadając w śnieg. Był to bolesny upadek, bo ze zdumieniem zobaczyły, że nie ma tu zasp, a śnieg sięga im tylko do kostek. Las nie był biały - widać w nim było małe zielone plamy czegoś, czego nie znały. Były zbyt zmęczone, by zastanawiać się nad tym, co to jest, gdy nagle usłyszały dźwięk, którego nie znały - dźwięk, który przeniknął ich serca, który przeniknął je całe - usłyszały w oddali śmiech dzieci jeżdżących na sankach. Te nieznane dzieci radośnie zjechały z górki i wylądowały niedaleko bliźniąt - radość to było słowo, o którym zapomniano w dolinie! Amelka szybko podbiegła do dzieci przy sankach i zapytała: - Dlaczego jest tu tak mało śniegu? - Jak to dlaczego? - Zdziwił się uśmiechnięty maluch - Zaczęła się wiosna i niedługo ogarnie sobą całą dolinę, zniknie śnieg, pojawi się trawa, zakwitną pięknie pachnące kwiaty. Dzieci nie posiadały się z radości - świat który znały z ilustracji nie był ułudą - po zimie następowała wiosna, która dawała nadzieję, która niosła ze sobą radość budzącego się do życia świata. Ludzie z ich doliny tak łatwo zrezygnowali z wiosny, korzystając z beztroski, którą dawała im chwilowo zima, ale to po jakimś czasie przestało dawać im radość. Amelka i Piotruś wrócili do swojej doliny z naręczem kwiatów - to nic, że zwiędły przez drogę, były znakiem tego, że wiosna istnieje, że warto podjąć trud i wysiłek odkopania miejsca, przez które słońce dotrze do nich i ogrzeje zmarzniętą przez tyle lat ziemię. Nie było to łatwe wyzwanie - ale dzieci wróciły pełne radości, przynosząc dawno zapomniany dźwięk śmiechu - ludzie przypomnieli sobie, z czym wiąże się choinka, jaki jest sens obdarowywania się nawzajem prezentami, zatęsknili za słońcem i kwiatami, zatęsknili za wiosną i ciepłym latem, które były możliwe tylko dzięki wpuszczeniu do doliny promieni słońca, na nowo odkryli słowo radość... [b]Wiosna, kiedy raz przyjdzie, nic jej nie zatrzyma, ale trzeba pozwolić jej przyjść... [/b] Życie jest zbyt krótkie, aby pić kiepską herbatę, czytać złe książki i marnować czas na ludzi, dla których nic nie znaczymy. |
|
|
martyna |
Dodany dnia 19/12/2009 21:31
|
300% normy Postów: 11241 Data rejestracji: 07.08.09 |
zasłyszane Mały chłopiec lubił chodzić do cyrku. Najbardziej podobał mu się numer ze słoniem. To zwierzę odznaczało się wielką masą i ogromną siłą. Ale chłopca zadziwiało, dlaczego słoń po występie został przywiązany zwykłym łańcuchem do małego drewnianego kołka sterczącego w ziemi. Wydawało się oczywiste, że zwierzę zdolne do wyrwania drzewa z korzeniami byłoby zdolne do wyciągnięcia kołka z ziemi bez najmniejszego wysiłku. Nasz mały przyjaciel był dociekliwy i spytał się tresera po występie, dlaczego przywiązuje słonia do tak małego kołka. "Słoń był przywiązany do niego od kiedy był mały" - usłyszał. "Teraz nie próbuje już go wyrwać. Próbował w przeszłości i przyjął, że nie jest w stanie tego zrobić". [b]Czasem może się to zdarzyć i nam. Żyjemy przywiązani do małych kołków, które jednak odbierają nam wolność i odwagę, aby dokonać wielkich rzeczy. Myślimy, że jesteśmy niezdolni do tylu rzeczy tylko dlatego, że kiedyś próbowaliśmy i nie udało się.[/b] Życie jest zbyt krótkie, aby pić kiepską herbatę, czytać złe książki i marnować czas na ludzi, dla których nic nie znaczymy. |
|
|
Kati |
Dodany dnia 02/09/2010 10:42
|
Platynowy forumowicz Postów: 2764 Data rejestracji: 29.06.09 |
Ładne... [url]http://www.okiemjadwigi.pl/[/url] |
|
|
martyna |
Dodany dnia 25/09/2010 19:48
|
300% normy Postów: 11241 Data rejestracji: 07.08.09 |
[b] Jorge Bucay [/b] - Nie mogę -powiedziałem. -Nie mogę! - Na pewno?-zapytał. - Tak, bo to, czego najbardziej pragnę, to móc usiąść naprzeciw niej i powiedzieć to, co czuję...Ale wiem, że nie mogę. Jorge usiadł a la Budda w jednym z tych okropnych niebieskich foteli w swoim gabinecie. Uśmiechnął się, popatrzył mi w oczy i ściszając głos, ilekroć chciał, abym uważnie go słuchał, powiedział: - Pozwól, że ci opowiem... I nie czekając na moją zgodę, Jorge zaczął opowiadać. Kiedy byłem mały, uwielbiałem cyrk, a najbardziej w cyrku podobały mi się zwierzęta. Moją uwagę przyciągał zwłaszcza słoń, który - jak się później okazało - był także ulubieńcem innych dzieci. Podczas przedstawienia to ogromne stworzenie paradowało, prezentując swój niesamowity ciężar, rozmiar i siłę...Ale po przedstawieniu i krótko przed wejściem na scenę słoń zawsze siedział uwiązany jedną nogą do kołka wbitego w ziemię. Jednakże kołek był tylko małym kawałkiem drewna, który tkwił w ziemi zaledwie kilka centymetrów. I chociaż łańcuch był mocny i gruby, wydawało mi się oczywiste, że zwierzę, które jest zdolne wyrwać drzewo z korzeniami, mogłoby z łatwością uwolnić się z kołka i uciec. To oczywista tajemnica. Co go trzyma w takim razie? Czemu nie ucieka? Kiedy miałem pięć czy sześć lat, wierzyłem jeszcze w mądrość dorosłych. Zapytałem więc jednego z nauczycieli, zapytałem ojca i wujka o tajemnicę słonia. Któryś z nich odpowiedział mi, że słoń nie uciekał, bo był tresowany. Wtedy zadałem oczywiste pytanie: "Jeśli jest tresowany, to dlaczego go przywiązują?" Nie pamiętam, abym otrzymał jakąś logiczną odpowiedź. Z czasem zapomniałem o tajemnicy słonia i jego kołku, a powracało ono jedynie wtedy, kiedy spotykałem innych, którzy też kiedyś zadali sobie podobne pytanie. Kilka lat temu odkryłem (na moje szczęście), że był ktoś wystarczająco mądry, aby znaleźć odpowiedź. Słoń nie uciekał z cyrku, gdyż od najmłodszych lat był przywiązywany do różnych kołków. Zamknąłem oczy i w wyobraźni ujrzałem dopiero co narodzonego i bezbronnego słonia, przywiązanego do kołka. Jestem przekonany, że słonik ciągnął, pchał i pocił się, próbując się uwolnić. I mimo że użył wszystkich swoich sił, nie udało mu się, ponieważ wtedy kołek był dla niego za solidny. Wyobraziłem sobie, że zasypiał ze zmęczenia i że następnego dnia próbował znowu, i kolejnego dnia, i kolejnego... Aż nadszedł dzień, który odbił się strasznie na historii słonia, dzień, w którym zwierzę zaakceptowało swoją niemoc i zdało się na swój los. Ten potężny i silny słoń, którego widzimy w cyrku, nie ucieka, ponieważ biedaczysko nie wierzy, że może. Ma w sobie utrwalone wspomnienie niemocy, którą przeżył krótko po przyjściu na świat. I najgorsze jest to, że nigdy więcej nie zakwestionował poważnie tego wspomnienia. Nigdy, nigdy więcej nie starał się ponownie wypróbować swoich sił... - I tak to jest, Demián. Wszyscy przypominamy trochę słonia z cyrku - [b]idziemy przez życie przywiązani do setki kołków, które odbierają nam wolność. Żyjemy w przekonaniu, że "nie możemy" wykonać wielu rzeczy, jedynie dlatego, że pewnego razu, dawno temu, kiedy byliśmy mali, podjęliśmy próbę, która zakończyła się niepowodzeniem. Wówczas zrobiliśmy to samo, co słoń, i zarejestrowaliśmy w naszej pamięci następującą wiadomość: NIE MOGĘ... NIE MOGĘ I NIGDY NIE BĘDĘ MÓGŁ.[/b] Dorastaliśmy, nosząc w sobie zapisaną przez nas samych tę wiadomość, która sprawiła, że nigdy więcej nie spróbowaliśmy uwolnić się z kołka. Czasem, kiedy słyszymy kajdany i dźwięczymy łańcuchami, spoglądamy z ukosa na kołek i myślimy: NIE MOGĘ I NIGDY NIE BĘDĘ MÓGŁ!!! Jorge zrobił długą przerwę. Później podszedł, usiadł na podłodze naprzeciw mnie i kontynuował. - To właśnie dzieje się z tobą, Demi. Żyjesz uwarunkowany wspomnieniem jakiegoś Demiána, który nie mógł, i który już nie istnieje. Twoim jedynym sposobem na to, aby dowiedzieć się, czy możesz to osiągnąć, jest spróbowanie od nowa, w co musisz włożyć całe twoje serce... CAŁE TWOJE SERCE! Edytowane przez martyna dnia 25/09/2010 19:49 Życie jest zbyt krótkie, aby pić kiepską herbatę, czytać złe książki i marnować czas na ludzi, dla których nic nie znaczymy. |
|
|
martyna |
Dodany dnia 03/11/2010 18:28
|
300% normy Postów: 11241 Data rejestracji: 07.08.09 |
dla tych co zagubili się gdzie po drodze ... [url]http://mojepisanie.vdl.pl/forumtrzy/printview.php?t=2647&start=45&sid=08c6be2a4e3bd7d7eca1520fb46bc3ca[/url] Życie jest zbyt krótkie, aby pić kiepską herbatę, czytać złe książki i marnować czas na ludzi, dla których nic nie znaczymy. |
|
|
Czader |
Dodany dnia 03/11/2010 21:33
|
Pasjonat Postów: 5149 Data rejestracji: 29.09.10 |
Fragmencik z linku powyżej: [i]Różane kolce zraniły Miłość w oczy. Szaleństwu zrobiło się niezmiernie przykro, zaczęło prosić, błagać o przebaczenie, aż w końcu poprzysięgło zostać przewodnikiem ślepej z jego winy przyjaciółki. I to właśnie od tamtej pory, od czasu, gdy po raz pierwszy bawiono się na Ziemi w chowanego, Miłość jest ślepa i zawsze towarzyszy jej Szaleństwo. [/i] [b]I wszystko jasne :-)[/b] Edytowane przez Czader dnia 03/11/2010 21:33 |
|
|
martyna |
Dodany dnia 08/03/2011 07:28
|
300% normy Postów: 11241 Data rejestracji: 07.08.09 |
Aneta Pietrzak [b]Abrakadabra[/b] Żyła sobie kiedyś dziewczynka. Urodziła się jako pierwsza i jedyna córka swojej matki. Jednak matka zbyt wcześnie odeszła. Dziewczynka została sama z ojcem, który tak bardzo pogrążył się w rozpaczy po stracie swej ukochanej żony, że zupełnie oślepł, ogłuchł i nikt już nigdy nie miał z nim kontaktu. Dziewczynka była więc sama na świecie. Każdego dnia starała się, aby wszystko było jak dawniej, jak wtedy, kiedy mama jeszcze z nimi była. Gotowała, sprzątała, prała i dbała o ojca, ale on jej ani nie widział, ani nie słyszał. Wychodził z domu i długo nie wracał, a z czasem zaczął bywać w domu coraz rzadziej i tylko na chwilę, a dziewczynka czuła się coraz bardziej smutna i samotna. Zauważyła jednak, że gdy głośno krzyczy, to ojciec patrzy w jej stronę, jakby widział i słyszał, a może jej się tylko zdawało? Krzyczała więc często i uśmiechała się do ojca najładniej jak potrafiła i czekała z nadzieją, że kiedyś znów ją zobaczy i usłyszy. Pewnego dnia dostrzegała kawałek kolorowej tkaniny wystający z szafy. Była to ukochana spódnica jej mamy. Wiele lat wcześniej matka dziewczynki otrzymała ją od swojej matki - własnoręcznie uszytą spódnicę z kawałków kolorowego materiału. Dziewczynka natychmiast ją założyła. Spódnica była o wiele za duża, o wiele za szeroka, więc związała ją sobie w pasie sznurkiem. Od tamtej pory już się z nią nie rozstawała. Spódnica również zdawała się przylgnąć do dziewczynki na stałe. Czasami przekręcała się tak, że z przodu był pas zielony i wtedy serce dziewczynki wypełniało się nadzieją, czasem niebieski i wtedy miała przeczucie, że jest coś więcej, coś wielkiego i potężnego, jak niebo, czasem żółty, jak światełko w ciemności, które daje wskazówki, a czasem czerwony lub różowy. Pasy czerwony i różowy mieszały się ze sobą i nigdy nie było wiadomo, gdzie się kończy jeden, a zaczyna drugi. Ten fragment spódnicy dziewczynka lubiła najbardziej i dlatego, kiedy tylko sobie przypomniała, przekręcała spódnicę tak, aby czerwono-różowy był z przodu. Kiedy ojciec wracał do domu - przechadzała się dumnie przed jego oczami, albo wirowała i pląsała niczym motyl, wtedy spódnica wyglądała najpiękniej. Ojciec z początku zdawał się nie zauważać dziewczynki, jednak pewnego dnia przemówił do niej. Jego słowa były ostre, a oddech cuchnący. Nie chciała słuchać. Jego słowa dusiły ją niczym ramiona atlety, próbowała zasłonić uszy, nie słuchać, nie patrzeć, ale jego słowa były silniejsze. Huczały w głowie i wyrywały serce. Długo biegła przed siebie, aż w końcu zabrakło jej sił i poczuła, że upada na coś miękkiego i chłodnego. Kiedy się ocknęła, zobaczyła, że jest w lesie. Nie wiedziała, jak się w nim znalazła i jak długo spała. Jej kolorowa spódnica była cała w strzępach, brudna, podarta, ociekająca błotem. Próbowała się podnieść, ale nie mogła. Leżała więc z głową opartą o pień drzewa i obserwowała błękitne niebo, zielone liście drzew, czerwone połyskujące poziomki i różowiące się maliny. Wygładziła spódnicę i obiecała sobie, że jak tylko nabierze sił, znajdzie strumień i oczyści spódnicę, by jej kolory znów były piękne i by przypominały mamę. Nucąc sobie piosenkę dla otuchy, powoli podniosła się z ziemi, ale ciężko jej było ustać na nogach. Kiwała się z boku na bok, każdy krok sprawiał jej ból i cierpienie. Zbliżała się noc. W pobliżu zobaczyła jaskinię. Pomyślała, że to dobre miejsce na nocleg i z wielkim trudem, podtrzymując się drzew, kiedy już noc całkowicie zawładnęła światem, znalazła się przed wejściem do jaskini. Wczołgała się do środka i niemal natychmiast zasnęła. "Dość już skorzystałaś z mojej gościnności!" - usłyszała nad sobą chrapliwy, nieprzyjemny głos. "Teraz musisz za gościnę zapłacić. Będziesz moją służącą! Czy potrafisz gotować, prać i sprzątać?" U wejścia do jaskini stał mały dziwnie wyglądający człowieczek, który swoim długim, szpetnym paluchem zakończonym haczykowatym pazurem wskazywał na nią. "Tak, potrafię" - odpowiedziała cichutko. "Przekonamy się. Bo jeżeli nie, będę cię musiał zabić. Nikt nie dostaje od karła niczego za darmo. Pamiętaj o tym głupie dziewczę! I zdejmij ten wstrętny łach, który masz na sobie!" Kiedy dziewczynka zdjęła spódnicę, karzeł ze złością cisnął ją w ogień. Od tej pory dziewczyna każdego dnia wstawała, zanim karzeł się obudził, rozpalała ogień na palenisku, gotowała mu strawę z tego, co udało się jej znaleźć w lesie. Kiedy karzeł się nasycił, wolno jej było zjeść to, czego on nie dojadł i wypić to, czego nie dopił. Kiedy wychodził z jaskini, sprzątała, prała jego ubrania i gotowała dla niego kolację. Karzeł nigdy jej nie zaprosił do swojego stołu, a kiedy jadł, miała cierpliwie czekać, aż skończy, dopiero potem sama mogła zjeść resztki. Dziewczynka starała się bardzo, pracowała ciężko, ponad swoje siły. Codziennie wymyślała coraz to wspanialsze potrawy, szorowała i polerowała każdy, nawet najmniejszy kamyczek w ścianach i podłodze jaskini, tak że można się było w nich przejrzeć. Przynosiła świeże kwiaty, a do prania ubrań karła dodawała ziół, by pięknie pachniały i by zapewniły mu zdrowie. Jednak karzeł ciągle był niezadowolony i ciągle mu się coś nie podobało. Był wobec niej oschły i nieprzyjemny, toteż odczuwała ulgę, kiedy wychodził i długo nie wracał. Nigdy oczywiście nie wiedziała dokąd karzeł chodzi, ale bardzo bała się go o to zapytać. Pewnego dnia karzeł wrócił wcześniej niż zwykle i powiedział: "Chodź tu dziewczyno! Nie jesteś może najdoskonalsza, popełniasz błędy i wiele niedociągnięć jest w twojej pracy, ale chcę, żebyś wiedziała, że nie jestem bez serca. Pozwolę ci tu zostać na zawsze. Dam ci schronienie i opiekę. Będzie ci ze mną dobrze. Sama widzisz - nie spotkała cię u mnie żadna krzywda, prawda?" - na twarzy karła przebłysnął cień uśmiechu. "Prawda" - odpowiedziała dziewczynka nieśmiało. Przez głowę przeszła jej myśl, że rzeczywiście było jej tu nienajgorzej. Może i pracowała ciężko, a karzeł nie był wobec niej zbyt miły, ale też nie robił jej nic złego. Miała co jeść, miała dach nad głową, czego więcej potrzeba do życia? Karzeł podszedł do dziewczyny, musnął swoimi szorstkimi rękami jej delikatny policzek, po czym wcisnął jej w dłoń zawiniątko. "Wiem, że może jestem zbyt hojny, ale niech tam, moja strata! W woreczku jest dokładnie sto nasionek. Każde nasionko posadź wieczorem przed pójściem spać i pomyśl jedno marzenie. Jeśli roślinka wyrośnie do rana, marzenie się spełni. Pamiętaj, dziewczyno, tylko dobre marzenia się spełniają! Złe marzenia przynoszą cierpienie i ból". Za sto dni się z tobą ożenię. Zaśmiał się nie otwierając ust i poszedł spać na swoje świeżo pościelone legowisko. Kiedy chrapanie karła rozległo się po całej jaskini, dziewczynka wyjęła jedno nasionko i zastanawiając się, jakie wybrać marzenie, posadziła je w małym ogródku przed jaskinią i podlała. "Chciałabym, żeby Karzeł pozwolił mi jeść przy stole" - wypowiedziała niepewnie. Jak zwykle obudziła się o świcie, żeby przygotować posiłek zanim Karzeł wstanie. Zobaczyła, że roślinka nie wyrosła. "Może źle ją posadziłam? - zastanawiała się dziewczynka. A potem przypomniała sobie słowa karła: "tylko dobre marzenia się spełniają", "Kimże ja jestem, żeby marzyć o siedzeniu przy stole u jego boku! Jak mogłam pomyśleć, że to marzenie się spełni?" Następnego wieczoru, kiedy karzeł już poszedł spać, posadziła drugie nasionko w ogródku i podlała je. "Chciałabym, żeby karzeł był ze mnie zadowolony". Ale i tym razem nic nie wyrosło. "Jak mogłam pomyśleć, że karzeł może być ze mnie zadowolony? Ze mnie?" - pomyślała. Kolejnego wieczoru znów posadziła nasionko i podlała je. "Chciałabym mieć więcej pokory i skromności." - ale i tym razem roślinka nie wykiełkowała. Mijały noce i dni, każdego wieczoru sadziła jedno nasionko, ale żadna z roślinek nie wyrosła. Pewnej nocy przyśnił jej się sen. Na wielkim wozie zaprzęgniętym w potężne lwy o ludzkich głowach siedział wojownik. W ręku trzymał tarczę, na której było napisane: "Abrakadabra odgadnij zagadkę. Znajdź zaklęcie, które pozwoli ci na wolny przejazd". "Dziwny sen." - Pomyślała dziewczynka, a jednocześnie czuła, że to coś ważnego. Rano, kiedy szykowała karłowi śniadanie, zapytała: "Kochany karle, co oznacza słowo abrakadabra?" Karzeł bardzo się oburzył: "Nigdy więcej nie wymawiaj głośno tego słowa! Nie ma z nim żartów, jego działanie jest o wiele silniejsze niż możesz zrozumieć głupia dziewczyno!" Abrakadabra nie dawało jej jednak spokoju. Wciąż przed oczami miała napis na tarczy ze snu, ale za nic nie mogła zrozumieć jego znaczenia. Następnego dnia, kiedy sadziła kolejne nasionko powiedziała cichutko: "Abrakadabra. Co to oznacza? Może to imię tego wojownika? Abrakadabra, wojowniku powiedz sam, czego ja mogę pragnąć? Wszystko czego potrzebuję, mam tutaj u karła. Nie zagrażają mi dzikie zwierzęta, jest ciepło, mam co jeść? Niczego mi nie brakuje. I wtedy przypomniała sobie, jak dawniej tańczyła w maminej spódnicy z kolorowych skrawków i wyobrażała sobie, że jest motylem, a spódnica tak pięknie wirowała wokół niej? Żebym znów miała taką spódnicę?" Szybko otarła łzę, która niewiadomo skąd pojawiła się na jej policzku. Kiedy obudziła się rano, karła już nie było. Wrócił koło południa dźwigając na plecach spory tobołek. "Kupiłem na targu materiał. Uszyj mi z niego nowe ubranie. Wieczorem ma być gotowe." - zażądał i wyszedł jak zwykle w sobie tylko znanym kierunku. Przez cały dzień pilnie szyła dla karła ubranie, nie zapominając o wypełnieniu swoich codziennych obowiązków. Białe płótno było dość sztywne, toteż palce miała całe pokłute, a i oczy odmawiały posłuszeństwa. Wieczorem kiedy karzeł wrócił do domu, ubranie było gotowe; miało wyjątkowo staranne ściegi i drobne hafty zdobiące mankiety i kołnierzyk. "No, masz szczęście, dziewczyno! Nie jest najlepiej, widać, że jesteś niezbyt biegła w szyciu, ale nie ma czasu na poprawki. Jutro nasz ślub. Z resztek uszyj sobie suknię ślubną. Nie pójdziesz przecież w swoich starych łachach!" - powiedział karzeł i zabrał się do jedzenia kolacji. Dziewczynka zajrzała do woreczka i zobaczyła, że istotnie, na dnie jest tylko jedno małe nasionko, już ostatnie. "Dziś zasadzę setne nasionko. A jutro zostanę żoną karła" - pomyślała w duchu i wzięła parę głębokich oddechów, żeby się nie rozpłakać. Karzeł szybko zasnął, a ona długo w noc siedziała i szyła swoją suknię ślubną. Zastanawiała się, jakie powinno być jej ostatnie marzenie, marzenie wypowiedziane ostatniego wieczoru, zanim zostanie żoną karła. Nic szczególnego jej jednak nie przychodziło do głowy. "Zażyczę sobie pięknego ślubu, albo welonu, albo szalu żeby przykryć górę, bo ledwie na spódnicę tych skrawków wystarczy. A zresztą! I tak marzenie się nie spełni. I tak roślinka nie wyrośnie. Trudno. Niech się dzieje wola nieba" i wyszła na zewnątrz, żeby posadzić nasionko. Kiedy ukucnęła w trawie, zobaczyła, że w miejscu, gdzie posadziła nasionko poprzedniego wieczoru, wyrósł piękny tulipan. Każdy jego płatek był inny, jeden zielony, jeden niebieski, jeden żółty, jeden czerwony i jeden różowy. Uśmiechnęła się, bo tym razem wiedziała, jakie życzenie wypowiedzieć? Następnego dnia założyła uszytą własnoręcznie spódnicę ze skrawków. Na białej tkaninie ostro połyskiwały doszyte tulipanowe płatki: zielony, niebieski, żółty, czerwony i różowy. We włosy wpięła różę, która urosła tej nocy z ostatniego nasionka. Najpiękniejszą różę, jaką dziewczynka kiedykolwiek widziała. Była gotowa. Kiedy przyszedł po nią wystrojony w swoje nowe ubranie karzeł, dziewczyna gestem dłoni wskazała mu miejsce przy stole. Stół był pięknie nakryty na dwie osoby: dwa talerze, dwa komplety sztućców i dwa kieliszki wypełnione winem różanym. Zanim karzeł zdążył wyrazić swój sprzeciw, sama usadowiła się na przybranym płatkami róż krześle naprzeciwko niego. "Wypijmy toast." - powiedziała do karła. "Toast, żebyś mi była posłuszną i pokorną żoną! Dzisiaj ci podaruję, ale nigdy więcej nie chcę widzieć, że siadasz przy stole, przy którym jem ja! Nigdy, rozumiesz!" - wykrzyknął karzeł cały czerwony ze złości. "Nie, karle. Wypijemy toast za marzenia." - powiedziała spokojnie. "Wypijemy za to, żeby zawsze wiedzieć, które z nich mają sens, aby w życiu zawsze płynąć w swoim kierunku". "A teraz, kiedy już wypiłeś moje wino i zjadłeś moje jedzenie, odejdź stąd. I tak pozwoliłam ci być moim gościem zbyt długo" - rzekła dziewczyna, tym razem stanowczo. Karzeł niemal się zakrztusił z wściekłości: "Ty niewdzięczne stworzenie! Byłaś moją służącą, byłaś nikim. Przygarnąłem cię! Chciałem się z tobą ożenić, ale ty?" "Zamilcz!" - krzyknęła dziewczyna. Czy nadal uważasz, że mogłabym zostać twoją żoną? Że mogłabym dzielić swoje łoże i stół z kimś, kto nie istnieje? Patrz!" Chwyciła karła mocno za kark, by spojrzał w lustro. "Czy widzisz swoje odbicie? Karle, powiedz czy ty istniejesz?" "Jakie marzenie wypowiedziałaś dziewucho! Jakie marzenie wypo? niewdzię?.dziewu?." - głos karła urywał się i bladł z każdym jego słowem. Zanim powiedziała, jakie było jej ostatnie marzenie, karzeł zaczął się kurczyć i kurczyć, a po chwili nie zostało już po nim nic. "Karle, moje ostatnie marzenie to zawsze iść za głosem serca, by widzieć to, co powinnam zobaczyć, by wybierać to, co dla mnie dobre, a kiedy trzeba, by stać się ogniem, którego się nie da zgasić lub zatrzymać". Życie jest zbyt krótkie, aby pić kiepską herbatę, czytać złe książki i marnować czas na ludzi, dla których nic nie znaczymy. |
|
Przeskocz do forum: |