Maski
"Po co nosić maskę, gdy nie ma się już twarzy?" Emil Cioran
Tak się zastanawiam po co zakładają niektórzy ludzie maski? Może to chęć kreowania siebie na kogoś kim się nie jest? Może to zwykły strach, by nie zostać zranionym? A może to przyzwyczajenie? - tak jak u mnie?
Często spacerując ulicami miasta obserwuję ludzi, ich twarze - głównie smutne, zmęczone. Obserwując ludzi widzę dwie grupy
I -zgorzkniałość i samotność
II- radość i śmiech głównie młodzież , taka beztroska. Kiedyś też tak potrafiłam.
A dlaczego ja zakładam maskę? Nauczyłam się tego już bardzo dawno temu , tak dawno że nie pamiętam kiedy. I od tej niepamiętnej daty uśmiech stal się moja wizytówką , nie ważne co w środku ważne by na zewnątrz był uśmiech.
Odkąd pamiętam, zawsze wybierałam te trudniejsze ścieżki życiowe, zawsze miałam plan i realizowałam go z ogromną pasją. Zawód , który wybrałam wymagał czegoś więcej ode mnie niż zwyczajne zaangażowanie. Wychodząc do pracy, zostawiałam wszystko w czterech ścianach zamkniętych na klucz i wychodziłam do ludzi z maską nr 6. uśmiech.
Od tamtego momentu zakładałam maskę każdego dnia przekraczając próg mojej pracy. Maskę uśmiechu, życzliwości, czasem współczucia, gdzieś dalej była bezradność i bezsilność.
Choroba, diagnoza, śmierć to było coś tuż obok każdego dnia. Pamiętam śmierć pierwszego pacjenta - przeżycie straszne, człowiek myśli że nigdy nie przyzwyczai się do takiego widoku- jakże się myli, człowiek wiele może znieść, sam nie wiedząc jak wiele. Wtedy trzeba zostawiać to co w nim, by stawić czoła rodzinie, która czeka na korytarzu. Maska posługiwałam się w pracy, w towarzystwie, co zostało zauważone i często spotykałam się z pytaniem - pani zawsze taka radosna ? Kiedyś określenie "duszy towarzystwa" dotyczyła mnie samej.
Z czasem nie zauważalnie zatarła się granica miedzy pracą a domem, W zasadzie zawsze było jak ktoś chciał niekoniecznie ja, pięknie ładnie i w ogóle. Bo przecież , jeśli chce tego kochana osoba znaczy ja też tego chce - ale czy na pewno tak było?
Nawet jak choroba dotknęła mnie sama też byłam nienormalnie uśmiechnięta, bo trzeba wszystko brać "na klatę" - nie można pokazać, że traci się siły. Przy kolejnych niepomyślnych wynikach wszyscy byli przerażeni tylko nie ja sama , ja swobodnie uśmiechałam się, stwierdzając "widocznie tak musi być". Za chorobą fizyczna pojawiły się zaburzenia odżywiana, bardzo szybko się zadomowiły i tak jak ukrywałam ból fizyczny, strach tak teraz wyśmienicie szło mi ukrywanie jedzenia. Z uśmiechem i beztroską zewnętrzną szłam przez większość lat swojego życia, spychając własne emocje na margines życia.
Dopiero od czterech lat odkryłam co to emocje i jak o nich mówić, już wiem co to szczerość wobec samej siebie i wobec innych ludzi. Okazało się, że ja też umiem płakać , też odczuwam strach i nie wszystko trzeba znosić, że mam prawo być smutna i to nie zbrodnia mieć gorszy dzień.
Jestem świadoma co czuje, z czym mi dobrze, a z czym niekoniecznie. Maskę uśmiechu wrzuciłam w głąb szafy, a wychodząc do pracy zostawiam to co mogę w domu, do ludzi uśmiecham się z własnej potrzeby nie dlatego że wypada.
Dodaj do: |
|
Komentarze
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Brak ocen. Może czas dodać swoją?
Jeśli rzeczywiście jest tak jak opisałaś to na końcu to szczerze Ci gratuluje