Odchudzanie - powolne umieranie
Dawno, dawno nie pisałam... Brak weny twórczej, czasu, lenistwo, chyba nie... Jakoś tak nie wiedziałam co napisać. Zawsze było coś ważniejszego. Ale co może być ważniejszego od spisania swoich myśli i wyrażenia tego co naprawdę czuję?
Jest taka dziedzina w moim życiu dla której potrafię poświęcić wszystko, chyba wszystko. Wydaje mi się, że odchudzaniu jestem skłonna poświęcić nawet swoje życie, bo czym innym jak nie powolnym umieraniem jest nieustanne odchudzanie??? Prowadzi ono do śmierci, wiem o tym doskonale. Nie potrafię jednak przestać, zatrzymać się, pomyśleć i zrobić wszystko, aby szczęśliwie żyć. To jest już obsesja, tak to prawda moje odchudzanie przerodziło się w obsesję. Jedyne co udaje mi się dostrzec to oczywiście jaka jestem gruba, niezgrabna i brzydka. Nie akceptuję siebie i wydaje mi się, że gdy tylko schudnę świat się zmieni, moje życie się zmieni, będzie lepiej niż jest teraz. Wierzę w to bardzo mocno i nikt nie jest w stanie mnie przekonać, że może być inaczej.
Nadal chodzę na terapię do psychoterapeuty od spraw uzależnień. To już jakieś 1,5 roku terapii i muszę przyznać, że ten czas nie jest czasem straconym. Wiele zmieniło się w moim życiu na lepsze. Sporo spraw udało się uporządkować, bardzo się z tego cieszę. Doszłam nawet do wniosku ( pomimo okresu złości i uczucia nienawiści do psychologa ), że jest On najlepszym psychologiem, z którym do tej pory pracowałam. Pomimo, że jest mężczyzną potrafiłam Mu zaufać i otworzyć się na tyle, aby mógł mi pomóc i abym ja mogła tą pomoc przyjąć. Dlaczego więc nadal chcę chudnąć??? Do czego potrzebne jest mi odchudzanie??? Żeby siebie pokochać, zaakceptować??? Jakoś nie bardzo w to wierzę, zwłaszcza, że na ostatniej sesji u psychologa powiedziałam wprost: Nie wiem co musi się stać, abym zaakceptowała siebie. Co to oznacza dla mnie? Otóż doszłam do wniosku, że nawet jak schudnę to i tak nadal będę z siebie niezadowolona. A dlaczego??? Zwyczajnie i po prostu, bo problemem nie są moje dodatkowe kilogramy, ale to jaki mam do siebie stosunek.
Obecnie siebie nienawidzę i największym moim marzeniem jest zakończyć życie. Dlaczego? Ano dlatego, żeby dłużej nie cierpieć i nie męczyć się ze sobą, żeby nie męczyć innych i nie sprawiać im problemów. Tak strasznie cierpię i tak bardzo się męczę, że jedyną ucieczką od moich problemów wydaje mi się być śmierć. Czy to załatwi wszystko? Czy to rozwiąże moje problemy? Chyba nie.
Problemy były, są i będą. To my musimy nauczyć się sobie z nimi radzić ale w zdrowy nie patologiczny sposób. Myślę, że odchudzanie jest ucieczką od rozwiązywania tych problemów, których na co dzień doświadczamy.
Na co jestem chora? Ciągle męczą mnie te myśli. Kompulsywne objadanie, otyłość, bulimia, anoreksja??? Sama tego nie wiem. Psycholog kieruje mnie do Kliniki Leczenia Zaburzeń Odżywiania. Ale czy ja się tam nadaję? Czy będą mnie tam chcieli? Czy jestem aż tak chora, że muszę iść do kliniki? Właśnie... Nie wydaje mi się, żebym była bardzo chora. Wiem, że moje zachowanie nie jest normalne. Ale czy to już kwalifikuje się do przyjęcia mnie na Oddział Zaburzeń Jedzenia? Przecież robię postępy w terapii, nie jestem wychudzona, raczej otyła, nie ma zagrożenia życia, więc czy to dobry pomysł, żeby tam pójść?
Z drugiej strony jestem już chyba na etapie ( i to myślę zasługa psychologa), że chcę iść do tej kliniki. Chcę, żeby ktoś pomógł mi poukładać moje życie, w którym panuje ogromny chaos. Sama nie daję już rady. Jednak niepokoi mnie to, że chcę uciec, że chcę zamknąć się w klinice, zamiast zmierzyć się z problemami. Tak strasznie potrzebuję, aby ktoś się mną zaopiekował, czy to nie chore? Dorosła kobieta zamiast żyć potrzebuje opieki. Straszne to dla mnie i jakieś nie do pojęcia, bo opiekę daje się małemu dziecku, a ja jestem już na tym etapie, że powinnam mieć swoją, własną rodzinę i umieć zaopiekować się nie tylko sobą, ale również ewentualnymi dziećmi, których bardzo pragnę, a które pojawiłyby się w moim życiu, gdybym miała męża. Strasznie chcę mieć swoją rodzinę, ale czuję się zwyczajnie niedojrzała do małżeństwa. Wydaje mi się, że nie potrafiłabym poradzić sobie w związku z mężczyzną, że nie potrafiłabym być dobrą matką dla moich dzieci. Pomimo tego, że udało mi się poznać pewnego mężczyznę, któremu chyba zależy na mnie ( bo tego nie wiem na pewno i jestem w związku z tym podejrzliwa w stosunku do Niego), wciąż mam przekonanie, że nie zasługuję na miłość i że nie można mnie kochać taką, jaką jestem. Jak mogę być w takim razie dobrą żoną i matką? Jak mogę kochać męża i dzieci skoro nie kocham siebie samej? Tak bardzo chcę siebie pokochać, tak bardzo tego pragnę. Tylko jak tego dokonać? Co zrobić żeby w końcu bezwarunkowo siebie zaakceptować? Kiedyś myślałam, że to się zmieni, kiedy poczuję, że akceptują mnie moi bliscy, moja rodzina. Później wydawało mi się, że będę siebie akceptować, kiedy znajdę chłopaka, który mnie szczerze pokocha. Teraz myślę, że pokocham siebie jak będę szczuplejsza. Ale czy wtedy będę naprawdę szczęśliwa i będę kochać siebie? Skoro tak myślę tzn., że tak naprawdę nigdy siebie nie zaakceptuję, ponieważ nigdy nie będę chuda. Chodziłam przez jakiś czas do dietetyczki i Ona nie miała zastrzeżeń do mojego odżywiania. Powiedziała mi jedną ważną rzecz, której nie potrafię przyjąć do
świadomości: Z pani schorzeniami i lekami, które pani przyjmuje, nigdy nie będzie pani chuda. Z resztą wcale źle pani nie wygląda. W pani przypadku sukcesem będzie jak pani nie przytyje i utrzyma pani swoją obecną wagę. Mądre słowa pomyślałam. Nie zgadzam się jednak z tym! Ja przecież muszę schudnąć! Muszę być chuda!
Nie wiem do dzisiaj, jak udało się sprawić mojemu psychoterapeucie, że praca nie jest dla mnie istotna tak bardzo, aby poświęcać się dla niej, aby poświęcać dla niej swoje zdrowie? Zrozumiałam, że najważniejsze dla mnie jest moje dobre samopoczucie i jestem gotowa zrobić wszystko (nawet pójść do kliniki na leczenie), aby móc normalnie żyć, nie zastanawiając się co mogę, czego nie mogę zjeść, ile to, czy tamto ma kalorii, czy przypadkiem nie zjadłam za dużo, i co zrobić, żeby schudnąć, tak aby wreszcie przestać słyszeć uszczypliwe uwagi na temat mojego wyglądu, aby przestać zamartwiać się, że taka jaka jestem nie mogę podobać się mężczyznom, co zrobić, żeby poczuć radość i szczęście?
Stwierdzam, że nie ma sensu poświęcać siebie i swojego zdrowia dla pracy, w której mnie nie szanują i nie doceniają.
Im bardziej zagłębiam się w odchudzanie ( bo nie twierdzę, że jestem chora), tym gorzej się czuję. Ciągłe huśtawki nastrojów, zmęczenie, smutek, niechęć do aktywności, do spraw które kiedyś dawały mi dużo radości, zmuszanie się do wstawania z łóżka, aby zdążyć do pracy, bóle nie wiem czego, kości, do tego stopnia, że trzeba brać zastrzyki i masaże, uczucie przepełnienia żołądka nawet po niewielkiej porcji jedzenia? Czy to jest droga do szczęścia? Nie sądzę! Dlaczego więc nie potrafię przestać i zatrzymać się i powiedzieć : Dość!!!?
Co powstrzymuje mnie przed tym aby zrezygnować z odchudzania? Szczerze??? Sama tego jeszcze nie wiem. Mam jednak nadzieję, że terapia i pobyt w klinice (jeżeli oczywiście mnie zakwalifikują na leczenie) sprawi, że kiedyś się tego dowiem. Mało tego wierzę w to, że terapia jest dla mnie przepustką do lepszego życia, życia bez choroby.
Dodaj do: |
|
Komentarze
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Brak ocen. Może czas dodać swoją?