Pamiętnik - początki psychozy
20.07.2003, Sunday
I hate my body
I hate my body because it's awful
I hate myself
I hate my weight
I would like to be ill
Tak, to wszystko prawda. Nienawidzę Cię ciało. Może pora stoczyć z Tobą walkę? Może pora zacząć się odchudzać... Może pora zacząć się głodzić. Tak dłużej być nie może. Pora skończyć z opasłym cielskiem, którego NIENAWIDZĘ. NIENAWIDZĘ CIĘ CIAŁO. Nie mam centrymetra ciała, z którego byłabym zadowolona. Ładne oczy, dobrze wykrojone usta, bujne włosy będące przyczyną zazdrości otoczenia. Tak. Tak wyglądam. No i co z tego? Wszystko przesłania opasłe cielsko. Te okropne fałdy tłuszczu... A fu! Brzydzę się tym. Nie chcę tak dalej wyglądać. Nikt mnie nie pokocha taką kwadratową babę. Kto by chciał. Jedynie ślepy. NIENAWIDZĘ SWOJEGO ODBICIA W LUSTRZE. NIENAWIDZĘ CIĘ CIAŁO. Była kiedyś taka książka o bulimiczkach. Tak. Chciałabym być bulimiczką. I gówno mnie obchodzi, że BULIMIA = ŚMIERĆ. Po pierwsze nie zawsze tylko czasami, a po drugie może nie w moim przypadku. Przynajmniej byłabym szczupła. To mój cel. Wiem, w co mogę się wpakować. Mogę wylądować w psychiatryku. Tak. Godzę się na to. Za cenę szczupłej sylwetki wszystko. Nawet to. W końcu trzeba poświęcić coś, by mieć coś.
13.02.2013, Wenesday; epilogue [epilog]
Po prawie 10 latach od momentu zachorowania zastanawiam się: Na jakim etapie życia jestem? Dokąd zmierzam, dokąd zaprowadzi mnie proces terapeutyczny, jak jeszcze wiele czeka mnie w nim potknięć, ale i sukcesów... Koniec lipca 2003 był przełomowy, nie wiedziałam wtedy, co się ze mną dzieje, byłam totalnie zagubiona w świecie swoich dziwacznych przeżyć, o których nie miałam komu opowiedzieć, nie chciałam zadręczać najbliższych, więc zaczęłam pisać pamiętnik. Nie wiem, jak to się stało, że w ferworze choroby, psychotycznego chaosu, różnych doznań przetrwał on aż 10 lat - chyba decydującą rolę miał tu sentyment do tego mojego wierszoklectwa, przelewania na papier myśli krążących w głowie i zakłócających wewnętrzną harmonię.
Wiele przez te 10 lat w moim życiu się wydarzyło: od przyjemnych wydarzeń jak zdanie matury, rozpoczęcie pierwszej pracy jak też bardziej stygmatyzujących: pięciokrotne pobyty w szpitalach psychiatrycznych, próbę samobójczą, mdlące rozmowy z psychiatrami, wiele wędrówek po forach psychiatrycznych, zgłębianie wiedzy o tym, co do tej pory wiadomo w psychiatrii... Nie umiem określić, jaki etap w moim życiu teraz nastąpił - chciałabym powiedzieć, że jest on samoświadomy, akceptujący i kochający siebie, ale przede wszystkim jest to pochwała życia takim, jakie ono jest. Nie powtarzam już jak za czasów pierwszego liceum: Mam tego dość; skłaniam się do powtarzania: Uśmiechnij się, Twoje endorfiny Ci pomogą przetrwać trudne chwile... Oczywiście nie zawsze mam ochotę wstać z łóżka, innymi razy pokonuję klika kilometrów na pstryknięcie palcem - bywam objawowa, lecz ze wszystkich sił staram się, by objawy nie wykluczyły mnie z życia, chcę walczyć zachowując jak największe pozory normalności i dostosowania społecznego. Wiem, że pewnie będę walczyć przez jeszcze długie lata, może kilkadziesiąt lat, jednak nie zniechęcam się. Nie cofnę kijem Wisły, nie odkręcę sobie cudownie diagnozy schizofrenii choćbym stanęła na uszach i przegadała najmądrzejszych profesorów psychiatrii. Schizofrenia to dla mnie na "tu i teraz" stan umysłu, z którym można żyć, który można sobie wytłumaczyć po swojemu i w końcu: który można pokochać... Trudne, ale możliwe.
I hate my body
I hate my body because it's awful
I hate myself
I hate my weight
I would like to be ill
Tak, to wszystko prawda. Nienawidzę Cię ciało. Może pora stoczyć z Tobą walkę? Może pora zacząć się odchudzać... Może pora zacząć się głodzić. Tak dłużej być nie może. Pora skończyć z opasłym cielskiem, którego NIENAWIDZĘ. NIENAWIDZĘ CIĘ CIAŁO. Nie mam centrymetra ciała, z którego byłabym zadowolona. Ładne oczy, dobrze wykrojone usta, bujne włosy będące przyczyną zazdrości otoczenia. Tak. Tak wyglądam. No i co z tego? Wszystko przesłania opasłe cielsko. Te okropne fałdy tłuszczu... A fu! Brzydzę się tym. Nie chcę tak dalej wyglądać. Nikt mnie nie pokocha taką kwadratową babę. Kto by chciał. Jedynie ślepy. NIENAWIDZĘ SWOJEGO ODBICIA W LUSTRZE. NIENAWIDZĘ CIĘ CIAŁO. Była kiedyś taka książka o bulimiczkach. Tak. Chciałabym być bulimiczką. I gówno mnie obchodzi, że BULIMIA = ŚMIERĆ. Po pierwsze nie zawsze tylko czasami, a po drugie może nie w moim przypadku. Przynajmniej byłabym szczupła. To mój cel. Wiem, w co mogę się wpakować. Mogę wylądować w psychiatryku. Tak. Godzę się na to. Za cenę szczupłej sylwetki wszystko. Nawet to. W końcu trzeba poświęcić coś, by mieć coś.
13.02.2013, Wenesday; epilogue [epilog]
Po prawie 10 latach od momentu zachorowania zastanawiam się: Na jakim etapie życia jestem? Dokąd zmierzam, dokąd zaprowadzi mnie proces terapeutyczny, jak jeszcze wiele czeka mnie w nim potknięć, ale i sukcesów... Koniec lipca 2003 był przełomowy, nie wiedziałam wtedy, co się ze mną dzieje, byłam totalnie zagubiona w świecie swoich dziwacznych przeżyć, o których nie miałam komu opowiedzieć, nie chciałam zadręczać najbliższych, więc zaczęłam pisać pamiętnik. Nie wiem, jak to się stało, że w ferworze choroby, psychotycznego chaosu, różnych doznań przetrwał on aż 10 lat - chyba decydującą rolę miał tu sentyment do tego mojego wierszoklectwa, przelewania na papier myśli krążących w głowie i zakłócających wewnętrzną harmonię.
Wiele przez te 10 lat w moim życiu się wydarzyło: od przyjemnych wydarzeń jak zdanie matury, rozpoczęcie pierwszej pracy jak też bardziej stygmatyzujących: pięciokrotne pobyty w szpitalach psychiatrycznych, próbę samobójczą, mdlące rozmowy z psychiatrami, wiele wędrówek po forach psychiatrycznych, zgłębianie wiedzy o tym, co do tej pory wiadomo w psychiatrii... Nie umiem określić, jaki etap w moim życiu teraz nastąpił - chciałabym powiedzieć, że jest on samoświadomy, akceptujący i kochający siebie, ale przede wszystkim jest to pochwała życia takim, jakie ono jest. Nie powtarzam już jak za czasów pierwszego liceum: Mam tego dość; skłaniam się do powtarzania: Uśmiechnij się, Twoje endorfiny Ci pomogą przetrwać trudne chwile... Oczywiście nie zawsze mam ochotę wstać z łóżka, innymi razy pokonuję klika kilometrów na pstryknięcie palcem - bywam objawowa, lecz ze wszystkich sił staram się, by objawy nie wykluczyły mnie z życia, chcę walczyć zachowując jak największe pozory normalności i dostosowania społecznego. Wiem, że pewnie będę walczyć przez jeszcze długie lata, może kilkadziesiąt lat, jednak nie zniechęcam się. Nie cofnę kijem Wisły, nie odkręcę sobie cudownie diagnozy schizofrenii choćbym stanęła na uszach i przegadała najmądrzejszych profesorów psychiatrii. Schizofrenia to dla mnie na "tu i teraz" stan umysłu, z którym można żyć, który można sobie wytłumaczyć po swojemu i w końcu: który można pokochać... Trudne, ale możliwe.
Dodaj do: |
|
Komentarze
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Brak ocen. Może czas dodać swoją?