Upadłeś? Powstań!!!
Zastanawialiście się kiedyś, ile razy można podnieść się po upadku, w którym roztrzaskało się wszystkie emocjonalne kończyny? Zawsze wydawało mi się, że kolejny upadek będzie już tym ostatnim, że na pewno nie znajdę już siły, by po raz kolejny odbudowywać swoje życie. I co? Los mnie pozytywnie zaskoczył.
Ponad rok temu stałam nad przepaścią nie wierząc, że mój los może się odmienić. Okropnie walczyłam ze wszystkimi, a głównie z tymi, którzy chcieli mi pomóc. Wpadłam w szał destrukcji, nie liczyło się nic poza niszczeniem. Aż pewnego dnia obudziłam się niemalże sama. Siedziałam na przystanku z kolejnym wypisem ze szpitala, z torbą brudnych ciuchów i mokłam w deszczu. Fizycznie miałam dokąd pójść, ale psychicznie nie widziałam żadnego wyjścia z sytuacji. Na kolejną akcję nie miałam już sił, bo ileż można drzeć się wniebogłosy i tupać nogami? Na to, by się wziąć w garść też nie. Więc siedziałam sobie parę godzin nie wiedząc, w którą stronę mam się udać. Wrócić? Nie! Zniknąć? Nie!!! Telefon do znajomego otrzeźwił mnie na chwilę. Otrząsnęłam się z marazmu i podjęłam najwłaściwszą decyzję na tą chwilę. Wyjechałam się zdystansować.
Po kilku dniach pobytu u krewnych zmarła mi babcia - niemal na moich oczach. Gdy tak patrzyłam na nią w ostatnich chwilach, coś do mnie dotarło. Dostałam solidnego kopa, ale jakże bolesnego. Pojawiło się wiele wyrzutów sumienia, niektóre były irracjonalne, ale większość bardzo słuszna. Zatrzymałam się wreszcie w tym swoim szaleńczym wrzasku o nie wiadomo co. Za ten oddech jestem bardzo wdzięczna - mimo, że był smutny - pomógł mi zawrócić na właściwą ścieżkę.
A potem? Potem pół roku intensywnego prania mózgu. Nie sądziłam, że jestem w stanie wytrzymać tyle frustracji, jaką byłam stale karmiona. Bardzo jestem wdzięczna za tą terapię, za to, że dali mi kolejną szansę mimo, że na nią nie zasługiwałam. Bo nie oszukujmy się - dużo sobie nagrabiłam. Tam zmagając się z trudnymi emocjami wreszcie uwierzyłam w to, że mogę odmienić swoje życie, tylko muszę tego naprawdę chcieć.
Tak więc próbuję. Parę miesięcy temu zaczęłam od nowa. Mam pracę, w której się realizuję, własny ciepły kąt, mam co do gara włożyć, odżywiam się prawidłowo, nie okaleczam się od roku. Nie zawsze jest łatwo. Ostatnio mam duży problem z relacjami. Nie dogaduję się z ludźmi tak, jakbym chciała. No właśnie, tak jakbym chciała. Za duże wymagania jak zwykle mam ;) Dzisiaj odchorowałam bardzo kilka nieporozumień. Pół dnia ryczałam, że nikt mnie nie rozumie, że nikt mnie nie chce, że muszę być okropna, że ludzie się ode mnie odwracają, że to niesprawiedliwe, przecież nic złego nie zrobiłam itd. Kolejne pół dnia ryczałam, że muszę przestać ryczeć ;) Ochłonąć, podejść do tego z większym dystansem. Potem stwierdziłam, że w zasadzie to wolno mi ryczeć ;) Że najzdrowsze będzie, jak uwolnię emocje, a nie stłamszę. A że płakać mi się chce, to sobie popłaczę. I po godzinie akceptacji, że nie każdy musi mnie lubić i chcieć utrzymywać ze mną kontakt, że zdarzają się nieporozumienia i wszyscy mają prawo przeżywać je po swojemu, napięcie ustąpiło. Tak jak nie jestem dumna z tego, że nie potrafiłam porozmawiać w cztery oczy, by dowiedzieć się o co chodzi, tak jestem dumna, że przeżywanie trudnych emocji przeszło u mnie na inny poziom. Nawet nie miałam ochoty robić cokolwiek głupiego. I tego będę się trzymać! Dzięki tej stabilności wreszcie czuję się bezpiecznie sama ze sobą. Mam pewność, że niczego głupiego nie zrobię, gdy ktoś powie nie, zakończy relacje, gdy na mojej drodze pojawią się inne przeszkody. Zaczynam powoli radzić sobie ze stresem, przestać używać maski w kontaktach z innymi i akceptować, że nie każdemu muszę się podobać.
Bardzo się cieszę z tego co mam, mimo że nie jest łatwo. Mimo że wiem, że czeka mnie jeszcze wiele trudu, by to utrzymać. Ale z czasem nabieram co raz więcej pewności, że mi się to uda. Bo wiem, że jak tylko bardzo się chce, można. Wyprowadzić się, znaleźć pracę, terapeutę, z którym mimo początkowych oporów będzie można się dogadać, niemal zapomnieć co to destrukcja w każdym tym słowa znaczeniu. A relacje - no cóż, nie można mieć wszystkiego od razu. Z czasem i to opanuję:)
Matko! Jestem zachwycona tym spokojem w środku - tą stabilnością. I nie żałuję nawet przez sekundę, że po raz kolejny wstałam po upadku. Trochę mi wstyd, że tyle razy musiałam się stoczyć, by dojść do takiej świadomości. Trochę tego żałuję, tego co robiłam, jak krzywdziłam innych, a przede wszystkim siebie. Ale nie ważne jest to, ile razy się stoczy, ważne jest to, by wyciągać wnioski i uczyć się nie kopać pod sobą dołków.
Mam nadzieję, że ten stan uda mi się utrzymać już na zawsze. Mam na myśli tutaj sposób radzenia sobie z trudnymi emocjami, bo problemy zawsze jakieś się znajdą. Taka ich uroda:) Tak więc trzymajcie za mnie kciuki, palcami stóp też jak umiecie i pamiętajcie: chcieć to móc!
Amen:)
Ponad rok temu stałam nad przepaścią nie wierząc, że mój los może się odmienić. Okropnie walczyłam ze wszystkimi, a głównie z tymi, którzy chcieli mi pomóc. Wpadłam w szał destrukcji, nie liczyło się nic poza niszczeniem. Aż pewnego dnia obudziłam się niemalże sama. Siedziałam na przystanku z kolejnym wypisem ze szpitala, z torbą brudnych ciuchów i mokłam w deszczu. Fizycznie miałam dokąd pójść, ale psychicznie nie widziałam żadnego wyjścia z sytuacji. Na kolejną akcję nie miałam już sił, bo ileż można drzeć się wniebogłosy i tupać nogami? Na to, by się wziąć w garść też nie. Więc siedziałam sobie parę godzin nie wiedząc, w którą stronę mam się udać. Wrócić? Nie! Zniknąć? Nie!!! Telefon do znajomego otrzeźwił mnie na chwilę. Otrząsnęłam się z marazmu i podjęłam najwłaściwszą decyzję na tą chwilę. Wyjechałam się zdystansować.
Po kilku dniach pobytu u krewnych zmarła mi babcia - niemal na moich oczach. Gdy tak patrzyłam na nią w ostatnich chwilach, coś do mnie dotarło. Dostałam solidnego kopa, ale jakże bolesnego. Pojawiło się wiele wyrzutów sumienia, niektóre były irracjonalne, ale większość bardzo słuszna. Zatrzymałam się wreszcie w tym swoim szaleńczym wrzasku o nie wiadomo co. Za ten oddech jestem bardzo wdzięczna - mimo, że był smutny - pomógł mi zawrócić na właściwą ścieżkę.
A potem? Potem pół roku intensywnego prania mózgu. Nie sądziłam, że jestem w stanie wytrzymać tyle frustracji, jaką byłam stale karmiona. Bardzo jestem wdzięczna za tą terapię, za to, że dali mi kolejną szansę mimo, że na nią nie zasługiwałam. Bo nie oszukujmy się - dużo sobie nagrabiłam. Tam zmagając się z trudnymi emocjami wreszcie uwierzyłam w to, że mogę odmienić swoje życie, tylko muszę tego naprawdę chcieć.
Tak więc próbuję. Parę miesięcy temu zaczęłam od nowa. Mam pracę, w której się realizuję, własny ciepły kąt, mam co do gara włożyć, odżywiam się prawidłowo, nie okaleczam się od roku. Nie zawsze jest łatwo. Ostatnio mam duży problem z relacjami. Nie dogaduję się z ludźmi tak, jakbym chciała. No właśnie, tak jakbym chciała. Za duże wymagania jak zwykle mam ;) Dzisiaj odchorowałam bardzo kilka nieporozumień. Pół dnia ryczałam, że nikt mnie nie rozumie, że nikt mnie nie chce, że muszę być okropna, że ludzie się ode mnie odwracają, że to niesprawiedliwe, przecież nic złego nie zrobiłam itd. Kolejne pół dnia ryczałam, że muszę przestać ryczeć ;) Ochłonąć, podejść do tego z większym dystansem. Potem stwierdziłam, że w zasadzie to wolno mi ryczeć ;) Że najzdrowsze będzie, jak uwolnię emocje, a nie stłamszę. A że płakać mi się chce, to sobie popłaczę. I po godzinie akceptacji, że nie każdy musi mnie lubić i chcieć utrzymywać ze mną kontakt, że zdarzają się nieporozumienia i wszyscy mają prawo przeżywać je po swojemu, napięcie ustąpiło. Tak jak nie jestem dumna z tego, że nie potrafiłam porozmawiać w cztery oczy, by dowiedzieć się o co chodzi, tak jestem dumna, że przeżywanie trudnych emocji przeszło u mnie na inny poziom. Nawet nie miałam ochoty robić cokolwiek głupiego. I tego będę się trzymać! Dzięki tej stabilności wreszcie czuję się bezpiecznie sama ze sobą. Mam pewność, że niczego głupiego nie zrobię, gdy ktoś powie nie, zakończy relacje, gdy na mojej drodze pojawią się inne przeszkody. Zaczynam powoli radzić sobie ze stresem, przestać używać maski w kontaktach z innymi i akceptować, że nie każdemu muszę się podobać.
Bardzo się cieszę z tego co mam, mimo że nie jest łatwo. Mimo że wiem, że czeka mnie jeszcze wiele trudu, by to utrzymać. Ale z czasem nabieram co raz więcej pewności, że mi się to uda. Bo wiem, że jak tylko bardzo się chce, można. Wyprowadzić się, znaleźć pracę, terapeutę, z którym mimo początkowych oporów będzie można się dogadać, niemal zapomnieć co to destrukcja w każdym tym słowa znaczeniu. A relacje - no cóż, nie można mieć wszystkiego od razu. Z czasem i to opanuję:)
Matko! Jestem zachwycona tym spokojem w środku - tą stabilnością. I nie żałuję nawet przez sekundę, że po raz kolejny wstałam po upadku. Trochę mi wstyd, że tyle razy musiałam się stoczyć, by dojść do takiej świadomości. Trochę tego żałuję, tego co robiłam, jak krzywdziłam innych, a przede wszystkim siebie. Ale nie ważne jest to, ile razy się stoczy, ważne jest to, by wyciągać wnioski i uczyć się nie kopać pod sobą dołków.
Mam nadzieję, że ten stan uda mi się utrzymać już na zawsze. Mam na myśli tutaj sposób radzenia sobie z trudnymi emocjami, bo problemy zawsze jakieś się znajdą. Taka ich uroda:) Tak więc trzymajcie za mnie kciuki, palcami stóp też jak umiecie i pamiętajcie: chcieć to móc!
Amen:)
Dodaj do: |
|
Komentarze
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Świetne! | 100% | [1 głos] | |
Bardzo dobre | 0% | [Brak oceny] | |
Dobre | 0% | [Brak oceny] | |
Średnie | 0% | [Brak oceny] | |
Słabe | 0% | [Brak oceny] |