Małoletni dorośli.
Poddać się całkowicie, zrezygnować z siebie. Nie dać sobie nawet szansy, by się podnieść. Nie spróbować jeszcze raz. Zatracić się w samo-nakręcającej machinie, wydrapywać sobie oczy z bólu, karcić niszcząc nie tylko siebie (ciało i duszę), ale też otoczenie. A wszystko to w imię czego. Bo bardzo boli? Bo ktoś mnie kiedyś skrzywdził? Bo nie chcę się już więcej bać? Bo na to zasługuję? Bo teraz terrorystą muszę być ja? Dlaczego to robię? Jaki mam w tym cel? Po co mi cierpienie? Dlaczego nie umiem bez niego żyć? Dlaczego upajam się bólem, nawet tym psychicznym?
Bo nie umiem inaczej? NIE!!! Ja nie chcę już inaczej. Podoba mi się w tym bagnie. Wygodniej mi tak. Jestem sierotą zaopiekowaną przez wszystkich. Starzy godzinami siedzą przy moim łóżku, lekarze stają na głowie, bym wróciła do żywych. Zagrożenie życia, wyniszczenie, wewnętrzny krzyk. I mnóstwo złości, gniewu i nienawiści. Nienawidzę was wszystkich! To przez was! Przez was tak bardzo cierpię! Przez was nie umiem żyć! Szarpanina słowna i psychiczna. Oni wrzeszczą, a ja terroryzuję ich balansowaniem na granicy życia i śmierci. Na złość, z przekory, z premedytacją. Niech teraz oni sobie cierpią. Niech chociaż po części poczują to, co ja.
Nie umiejąc żyć bez destrukcji. Samookaleczanie się, pracoholizm, nie spanie po nocach, głodzenie się, przeczyszczanie, zapuszczanie się, izolowanie, odpychanie od siebie bliskich, ignorowanie swoich problemów. Kochając niszczenie. Euforia połączona z wściekłością i ogromnym bólem. Staczanie się z dnia na dzień coraz bardziej.
TYLKO PO CO??!!
Można tak żyć. Owszem. Tylko to nie będzie życie. To będzie powolne umieranie. Umieranie na raty. Pewnie plączę się w głowach myśl: przynajmniej nad tym mam kontrolę. Bzdura! Nad tym nie ma się kontroli. Można tylko obrzydzić sobie śmierć. Godnie można tylko żyć. A że życie nie jest łatwe- to chyba oczywiste. Rzeczywistość często nas sprawdza. Ale jak sobie poradzimy, zależy w dużej mierze od nas. Czyli to jaka drogę wybierzemy- życia czy śmierci. Destrukcji czy budowania. Nienawiści czy akceptacji. Terapii czy rezygnacji z leczenia. Pomocy czy wyparcia.
Każdy musi zadać sobie pytanie: Dlaczego to sobie robię? Jaki mam w tym cel? I podjąć najważniejszą decyzję w swoim życiu- powiedzieć pas chorobowym schematom. Tak całkowicie, bez żadnych furtek powrotu. Zdobyć się na odwagę.
Nie jest to łatwe- zdaję sobie sprawę. Kosztuje wiele wysiłku, wiele łez, trudu i wysiłku, samozaparcia. Ale nie jest niemożliwe. Jak można być zdeterminowanym w niszczeniu to można tą siłę przekierować, by zacząć budować. Trzeba tylko chcieć. To jest najważniejsze. Można chodzić na terapię latami i dalej pławić się w chorobie, robić z siebie nieudacznika, ofiarę losu. Można- tak jest łatwiej. Nic od nas nie zależy- całe zło wywodzi się z zewnątrz, na które jesteśmy skazani. Wygodniej tak. O wiele trudniej jest się na chwilę zatrzymać, zrobić rachunek sumienia i wziąć w końcu za siebie odpowiedzialność.
Małoletni dorośli, którzy na nowo uczą się żyć. Kroczek po kroczku. Stawiają czoła problemom- nie uciekają przed nimi. Budujący swój dom. Szanujący siebie, szanujących innych. Mówiący o problemach, a nie demonstrujący. Nie wydrapujący oczu z nienawiści, tylko akceptujący teraźniejszość.
Ale jak to zrobić? Jak?!! Powtórzę jeszcze raz- trzeba przede wszystkim bardzo tego CHCIEĆ. A potem pójdzie już górki. Terapeuta, lekarz, leki będą miały siłę przebicia, tylko trzeba im utorować do tego drogę. Inni za nas nie wyzdrowieją nawet jak staną na rzęsach. To my musimy CHCIEĆ i się starać. Nie jest to łatwa droga. Czeka nas wiele potknięć. Otarć, złamań. Pozwólmy siebie poskładać, bo co nie jest najważniejsze, jak nasze życie? Nie ma nic cenniejszego. Więc zatroszczmy się o nie, umrzeć zawsze zdążymy.
Nie sztuką jest śmierć, bo każdego ona kiedyś czeka. Sztuką jest żyć. Walczyć mimo, że sił brak, czasem tchu.
Nie jest to niemożliwe. Wiem to. Wiem też, że jeszcze długa droga przede mną, bym mogła się w końcu podnieść. Ale zrobię wszystko, by nauczyć się żyć. Myślę, że igranie ze śmiercią przestało mnie bawić. Dekada pławienia się w chorobie minęła i wcale nie czuję się lepiej czy bezpieczniej. Nie chcę ze swojego życia zrobić szopki. Mogę jeszcze jak nie wiele, to kilka rzeczy osiągnąć. Muszę tylko powiedzieć- stop destrukcji! A z pomocą osiągnę swój cel.
Napisałam ten artykuł z myślą o tych, którzy strasznie borykają się z sobą. Zastanówcie się przez chwilę. Zatrzymajcie. Wsłuchajcie w siebie. Pozwólcie sobie pomóc. Ale tak naprawdę, bez żadnej ściemy. Tylko będąc całkowicie szczerym z lekarzem, ale przede wszystkim ze sobą można przestać niszczyć. Trzymam za Was mocno kciuki.. Obyście wybrali mądrze.
Bo nie umiem inaczej? NIE!!! Ja nie chcę już inaczej. Podoba mi się w tym bagnie. Wygodniej mi tak. Jestem sierotą zaopiekowaną przez wszystkich. Starzy godzinami siedzą przy moim łóżku, lekarze stają na głowie, bym wróciła do żywych. Zagrożenie życia, wyniszczenie, wewnętrzny krzyk. I mnóstwo złości, gniewu i nienawiści. Nienawidzę was wszystkich! To przez was! Przez was tak bardzo cierpię! Przez was nie umiem żyć! Szarpanina słowna i psychiczna. Oni wrzeszczą, a ja terroryzuję ich balansowaniem na granicy życia i śmierci. Na złość, z przekory, z premedytacją. Niech teraz oni sobie cierpią. Niech chociaż po części poczują to, co ja.
Nie umiejąc żyć bez destrukcji. Samookaleczanie się, pracoholizm, nie spanie po nocach, głodzenie się, przeczyszczanie, zapuszczanie się, izolowanie, odpychanie od siebie bliskich, ignorowanie swoich problemów. Kochając niszczenie. Euforia połączona z wściekłością i ogromnym bólem. Staczanie się z dnia na dzień coraz bardziej.
TYLKO PO CO??!!
Można tak żyć. Owszem. Tylko to nie będzie życie. To będzie powolne umieranie. Umieranie na raty. Pewnie plączę się w głowach myśl: przynajmniej nad tym mam kontrolę. Bzdura! Nad tym nie ma się kontroli. Można tylko obrzydzić sobie śmierć. Godnie można tylko żyć. A że życie nie jest łatwe- to chyba oczywiste. Rzeczywistość często nas sprawdza. Ale jak sobie poradzimy, zależy w dużej mierze od nas. Czyli to jaka drogę wybierzemy- życia czy śmierci. Destrukcji czy budowania. Nienawiści czy akceptacji. Terapii czy rezygnacji z leczenia. Pomocy czy wyparcia.
Każdy musi zadać sobie pytanie: Dlaczego to sobie robię? Jaki mam w tym cel? I podjąć najważniejszą decyzję w swoim życiu- powiedzieć pas chorobowym schematom. Tak całkowicie, bez żadnych furtek powrotu. Zdobyć się na odwagę.
Nie jest to łatwe- zdaję sobie sprawę. Kosztuje wiele wysiłku, wiele łez, trudu i wysiłku, samozaparcia. Ale nie jest niemożliwe. Jak można być zdeterminowanym w niszczeniu to można tą siłę przekierować, by zacząć budować. Trzeba tylko chcieć. To jest najważniejsze. Można chodzić na terapię latami i dalej pławić się w chorobie, robić z siebie nieudacznika, ofiarę losu. Można- tak jest łatwiej. Nic od nas nie zależy- całe zło wywodzi się z zewnątrz, na które jesteśmy skazani. Wygodniej tak. O wiele trudniej jest się na chwilę zatrzymać, zrobić rachunek sumienia i wziąć w końcu za siebie odpowiedzialność.
Małoletni dorośli, którzy na nowo uczą się żyć. Kroczek po kroczku. Stawiają czoła problemom- nie uciekają przed nimi. Budujący swój dom. Szanujący siebie, szanujących innych. Mówiący o problemach, a nie demonstrujący. Nie wydrapujący oczu z nienawiści, tylko akceptujący teraźniejszość.
Ale jak to zrobić? Jak?!! Powtórzę jeszcze raz- trzeba przede wszystkim bardzo tego CHCIEĆ. A potem pójdzie już górki. Terapeuta, lekarz, leki będą miały siłę przebicia, tylko trzeba im utorować do tego drogę. Inni za nas nie wyzdrowieją nawet jak staną na rzęsach. To my musimy CHCIEĆ i się starać. Nie jest to łatwa droga. Czeka nas wiele potknięć. Otarć, złamań. Pozwólmy siebie poskładać, bo co nie jest najważniejsze, jak nasze życie? Nie ma nic cenniejszego. Więc zatroszczmy się o nie, umrzeć zawsze zdążymy.
Nie sztuką jest śmierć, bo każdego ona kiedyś czeka. Sztuką jest żyć. Walczyć mimo, że sił brak, czasem tchu.
Nie jest to niemożliwe. Wiem to. Wiem też, że jeszcze długa droga przede mną, bym mogła się w końcu podnieść. Ale zrobię wszystko, by nauczyć się żyć. Myślę, że igranie ze śmiercią przestało mnie bawić. Dekada pławienia się w chorobie minęła i wcale nie czuję się lepiej czy bezpieczniej. Nie chcę ze swojego życia zrobić szopki. Mogę jeszcze jak nie wiele, to kilka rzeczy osiągnąć. Muszę tylko powiedzieć- stop destrukcji! A z pomocą osiągnę swój cel.
Napisałam ten artykuł z myślą o tych, którzy strasznie borykają się z sobą. Zastanówcie się przez chwilę. Zatrzymajcie. Wsłuchajcie w siebie. Pozwólcie sobie pomóc. Ale tak naprawdę, bez żadnej ściemy. Tylko będąc całkowicie szczerym z lekarzem, ale przede wszystkim ze sobą można przestać niszczyć. Trzymam za Was mocno kciuki.. Obyście wybrali mądrze.
Dodaj do: |
|
Komentarze
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Brak ocen. Może czas dodać swoją?