Snobek.
"Snobek"
Szary, deszczowy ranek. Deszcz leci z nieba jak opętany, nie litując się nad nikim. Cała zieleń i wszystkie drzewa przesiąkły już jego spuścizną. Trawka chyba jest zadowolona, bo może się wykąpać. A kilka kasztanów urządziło sobie nawet lekcje pływania w pobliskiej kałuży. W zasadzie nie byłoby w tym dniu nic szczególnego, gdyby nie fakt, że dwie małe wiewiórki zostały zamordowane. I to w taki dzień! Że też komuś chciało się wychodzić z domu, żeby zabić dwa maluśkie zwierzątka! To pewnie był ten dureń, kret z pobliskiej nory, bo królika raczej wykluczam. Tę noc spędził przecież z szopem z drugiej alejki, tak przynajmniej twierdza oboje. A kret zawsze wplątywał się w jakieś podejrzane sytuacje. Raz na przykład podkopał się do nory swojej sąsiadki, gdy ta brała właśnie kąpiel. Biedaczka dostała zawału na jego widok. Kret twierdził, że tego nie chciał, że to wszystko przez jego ślepotę. Ale bractwo leśnych zwierząt uznało go za winnego i wygnało ze stada wprost do bagnistych zarośli, gdzie miał spędzić resztę życia zacewnikowany do zgniłego próchna.
Ach ty nieskończony ośle! Przez ciebie muszę wygrzebać się z mojego ciepłego posłanka i prowadzić śledztwo w deszczu! A nie mogłeś zamordować tych wiewiórek kiedy indziej?! Jestem tak na ciebie wściekły, ze ci nogi z tyłka powyrywam, jak tylko cię dorwę! Ty, ty niedorobiony ślepcze, ty, ty czarna kreaturo, ty obrzydliwy skunksie jeden! Przez ciebie mam zmoczone futro i zabłocone stopy - jak ja je teraz doszoruje, co?! O mnie to nikt nigdy nie pomyśli, psia mać!
Na miejsce zbrodni dotarłem po kilku dniach. Wiewiórki były już w stanie rozkładu. Capiło od nich, że hej. Smród był tak okropny, że strzeliłem potrójnego pawia na matkę tych rozklapconych bachorów. W zasadzie, to nawet nie byłem wstanie rozpoznać, czy to są wiewiórki, czy może kupa łajna. Ale świadkowie twierdzili, że to na pewno były wiewiórki, przynajmniej kilka dni temu. Niech im będzie. Stary szop zajął się spisywaniem zeznań, a ja podążyłem do domu na podwieczorek. Dzisiaj na deser były lody z bita śmietaną, więc nigdy w życiu nie pozwoliłbym, żeby taki drobny wybryk odebrał mi taką przyjemność! Nigdy w życiu! Nigdy!!!
Niestety ten dureń kret nie mógł zakatrupić tych wiewiórek! Cholera jasna!!! A już miałem zakończyć śledztwo! Tylko, że te wścibskie sroki z pobliskiego dębu doniosły mi przed chwilą, że kret od zeszłego zaćmienia ogląda kwiatki od spodu. Że też nie mógł zdechnąć kilka zaćmień później! Ale on zawsze miał wszystkich tam, gdzie nocują cztery litery!
I co mam teraz począć? Może zacząć śledztwo od nowa? Nie... zdecydowanie nie! Może jeszcze da się zatuszować śmierć tego durnia i jego wrobić w to morderstwo. Oby! Bo jak nie, to wskrzeszę tego osła i każe mu się przyznać! Żebym musiał się na stare lata, tak denerwować! Czasami myślę, żeby rzucić tą posadę, ale gdy pomyślę, że stracę przez to tyle przywilei, że nie będę miał już darmowych pączków i własnej gosposi, to wolę się już pomęczyć. I chociaż nabawiłem się już wrzodów, to jednak myślę, że jakoś uda mi przetrwać jeszcze kilka wiosen.
Postanowiłem jeszcze raz obejrzeć miejsce zbrodni. Podwieczorek trochę się przedłużył, więc musiałem odłożyć to na później. A tak szczerze, to mi się po prostu nie chciało... i jestem głęboko przekonany, ze nikomu by się nie chciało rozpoczynać śledztwa od samego początku, gdyby po pierwsze: tyle się naharowało, tyle dni spędziło na wyjaśnianiu sprawy i gdy już się odkryło sprawcę, to jednak okazało się, że to nie mógł być ten dureń kret, bo raczył sobie kilka dni wcześniej zdechnąć! Po drugie: kto by o zdrowych zmysłach wychodził z domu w taką pogodę, no kto? Po trzecie: mam też pewne zobowiązania, które są ważniejsze od śmierci jakiś kocmołuchów! I wreszcie po czwarte: ja też mam prawo do odpoczynku!!!
Nadeszła zima. Drzewa zostały pokryte białą puszystą kołderką, sąsiadki z czwartej alejki dawno już odleciały do ciepłych krajów, nie wspominając o starym szopie. A ja? Zostałem sam i to w święta! Nikt o mnie nie pamięta, nikt! Wszyscy się ode mnie odwrócili, mają mnie w nosie! Nikt mnie nie kocha... łee! Jak oni mogą tak traktować swojego wybawcę, swoją opokę, no jak?! I co mnie obchodzą jakieś zapasy zgromadzone przez nich dla mnie na święta. Gówno mnie obchodzą! Jakie to są obiboki, zwierzęta bez serca, kurza twarz! No bo, jak mnie mogą zostawiać samego na święta. Zaproponowali mi co prawda, żebym z nimi poleciał, tylko że ja nie mam skrzydeł! Bo przecież niedźwiedzie nie mają skrzydeł, bo jak niby mają je mieć! Aaa... idę spać!
Obudziłem się cały spocony i nieco wystraszony. To pewnie przez te koszmary, które dręczą mnie każdej zimy. Czuję się taki samotny... może uda mi się ponownie zasnąć.
Podobno przespałem dwie zimy. No cóż, pewnie przez to przemęczenie. I że nikt mnie nie odwiedził, co za chamy jedne! Jednak nie będę się przejmował jakimiś pasztetami, mam przecież pełne ręce roboty. Wciąż przecież nie dokończyłem śledztwa tych kreatur, wiewiórek. Ale kto by chciał mordować te marne berbecie, no kto? Bo na pewno nie ja! No, nie mam pojęcia. Chyba, że... tak to na pewno on! Hurra! Już wiem! To on, to musi być on! Cha! Jaki ja jestem mądry, jaki inteligentny! Co oni bez ciebie by zrobili, osły jedne! Cha, cha, cha!
Pobiegłem szybko do starego szopa, ale nie zastałem go w domu. Sroki doniosły mi, ze wyniósł się stamtąd zeszłej wiosny. No pewnie, że się wyniósł. Ja też bym się wyniósł, gdybym zakatrupił te wiewióry. Chociaż przyznam, że należało im się- za dużo sobie pozwalały. Dlatego też umorzę śledztwo z powodu braku dowodów. Tylko szkoda, że szop nie podzielił się ze mną radością, jaką czuł podczas mordu. No cóż... takie jest życie!
Szary, deszczowy ranek. Deszcz leci z nieba jak opętany, nie litując się nad nikim. Cała zieleń i wszystkie drzewa przesiąkły już jego spuścizną. Trawka chyba jest zadowolona, bo może się wykąpać. A kilka kasztanów urządziło sobie nawet lekcje pływania w pobliskiej kałuży. W zasadzie nie byłoby w tym dniu nic szczególnego, gdyby nie fakt, że dwie małe wiewiórki zostały zamordowane. I to w taki dzień! Że też komuś chciało się wychodzić z domu, żeby zabić dwa maluśkie zwierzątka! To pewnie był ten dureń, kret z pobliskiej nory, bo królika raczej wykluczam. Tę noc spędził przecież z szopem z drugiej alejki, tak przynajmniej twierdza oboje. A kret zawsze wplątywał się w jakieś podejrzane sytuacje. Raz na przykład podkopał się do nory swojej sąsiadki, gdy ta brała właśnie kąpiel. Biedaczka dostała zawału na jego widok. Kret twierdził, że tego nie chciał, że to wszystko przez jego ślepotę. Ale bractwo leśnych zwierząt uznało go za winnego i wygnało ze stada wprost do bagnistych zarośli, gdzie miał spędzić resztę życia zacewnikowany do zgniłego próchna.
Ach ty nieskończony ośle! Przez ciebie muszę wygrzebać się z mojego ciepłego posłanka i prowadzić śledztwo w deszczu! A nie mogłeś zamordować tych wiewiórek kiedy indziej?! Jestem tak na ciebie wściekły, ze ci nogi z tyłka powyrywam, jak tylko cię dorwę! Ty, ty niedorobiony ślepcze, ty, ty czarna kreaturo, ty obrzydliwy skunksie jeden! Przez ciebie mam zmoczone futro i zabłocone stopy - jak ja je teraz doszoruje, co?! O mnie to nikt nigdy nie pomyśli, psia mać!
Na miejsce zbrodni dotarłem po kilku dniach. Wiewiórki były już w stanie rozkładu. Capiło od nich, że hej. Smród był tak okropny, że strzeliłem potrójnego pawia na matkę tych rozklapconych bachorów. W zasadzie, to nawet nie byłem wstanie rozpoznać, czy to są wiewiórki, czy może kupa łajna. Ale świadkowie twierdzili, że to na pewno były wiewiórki, przynajmniej kilka dni temu. Niech im będzie. Stary szop zajął się spisywaniem zeznań, a ja podążyłem do domu na podwieczorek. Dzisiaj na deser były lody z bita śmietaną, więc nigdy w życiu nie pozwoliłbym, żeby taki drobny wybryk odebrał mi taką przyjemność! Nigdy w życiu! Nigdy!!!
Niestety ten dureń kret nie mógł zakatrupić tych wiewiórek! Cholera jasna!!! A już miałem zakończyć śledztwo! Tylko, że te wścibskie sroki z pobliskiego dębu doniosły mi przed chwilą, że kret od zeszłego zaćmienia ogląda kwiatki od spodu. Że też nie mógł zdechnąć kilka zaćmień później! Ale on zawsze miał wszystkich tam, gdzie nocują cztery litery!
I co mam teraz począć? Może zacząć śledztwo od nowa? Nie... zdecydowanie nie! Może jeszcze da się zatuszować śmierć tego durnia i jego wrobić w to morderstwo. Oby! Bo jak nie, to wskrzeszę tego osła i każe mu się przyznać! Żebym musiał się na stare lata, tak denerwować! Czasami myślę, żeby rzucić tą posadę, ale gdy pomyślę, że stracę przez to tyle przywilei, że nie będę miał już darmowych pączków i własnej gosposi, to wolę się już pomęczyć. I chociaż nabawiłem się już wrzodów, to jednak myślę, że jakoś uda mi przetrwać jeszcze kilka wiosen.
Postanowiłem jeszcze raz obejrzeć miejsce zbrodni. Podwieczorek trochę się przedłużył, więc musiałem odłożyć to na później. A tak szczerze, to mi się po prostu nie chciało... i jestem głęboko przekonany, ze nikomu by się nie chciało rozpoczynać śledztwa od samego początku, gdyby po pierwsze: tyle się naharowało, tyle dni spędziło na wyjaśnianiu sprawy i gdy już się odkryło sprawcę, to jednak okazało się, że to nie mógł być ten dureń kret, bo raczył sobie kilka dni wcześniej zdechnąć! Po drugie: kto by o zdrowych zmysłach wychodził z domu w taką pogodę, no kto? Po trzecie: mam też pewne zobowiązania, które są ważniejsze od śmierci jakiś kocmołuchów! I wreszcie po czwarte: ja też mam prawo do odpoczynku!!!
Nadeszła zima. Drzewa zostały pokryte białą puszystą kołderką, sąsiadki z czwartej alejki dawno już odleciały do ciepłych krajów, nie wspominając o starym szopie. A ja? Zostałem sam i to w święta! Nikt o mnie nie pamięta, nikt! Wszyscy się ode mnie odwrócili, mają mnie w nosie! Nikt mnie nie kocha... łee! Jak oni mogą tak traktować swojego wybawcę, swoją opokę, no jak?! I co mnie obchodzą jakieś zapasy zgromadzone przez nich dla mnie na święta. Gówno mnie obchodzą! Jakie to są obiboki, zwierzęta bez serca, kurza twarz! No bo, jak mnie mogą zostawiać samego na święta. Zaproponowali mi co prawda, żebym z nimi poleciał, tylko że ja nie mam skrzydeł! Bo przecież niedźwiedzie nie mają skrzydeł, bo jak niby mają je mieć! Aaa... idę spać!
Obudziłem się cały spocony i nieco wystraszony. To pewnie przez te koszmary, które dręczą mnie każdej zimy. Czuję się taki samotny... może uda mi się ponownie zasnąć.
Podobno przespałem dwie zimy. No cóż, pewnie przez to przemęczenie. I że nikt mnie nie odwiedził, co za chamy jedne! Jednak nie będę się przejmował jakimiś pasztetami, mam przecież pełne ręce roboty. Wciąż przecież nie dokończyłem śledztwa tych kreatur, wiewiórek. Ale kto by chciał mordować te marne berbecie, no kto? Bo na pewno nie ja! No, nie mam pojęcia. Chyba, że... tak to na pewno on! Hurra! Już wiem! To on, to musi być on! Cha! Jaki ja jestem mądry, jaki inteligentny! Co oni bez ciebie by zrobili, osły jedne! Cha, cha, cha!
Pobiegłem szybko do starego szopa, ale nie zastałem go w domu. Sroki doniosły mi, ze wyniósł się stamtąd zeszłej wiosny. No pewnie, że się wyniósł. Ja też bym się wyniósł, gdybym zakatrupił te wiewióry. Chociaż przyznam, że należało im się- za dużo sobie pozwalały. Dlatego też umorzę śledztwo z powodu braku dowodów. Tylko szkoda, że szop nie podzielił się ze mną radością, jaką czuł podczas mordu. No cóż... takie jest życie!
Dodaj do: |
|
Komentarze
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Brak ocen. Może czas dodać swoją?