23 Listopada 2024
Reklama
Grupa doświadczonych psychiatrów i psychologów w Kłodzku
psychiatra wrocław, psychoterapeuta wrocław, specjalista psychiatra
Leczenie zaburzeń odżywiania - anoreksja i bulimia we Wrocławiu
Nasze Strony
RSS
Ostatnie newsy - Ostatnie newsy
Ostatnie artykuły - Ostatnie artykuły
Logowanie
Nazwa użytkownika

Hasło

Zapamiętaj mnie


Em Em
1 tydzień Offline
sasta sasta
2 tygodni Offline
notno notno
4 tygodni Offline
KingArthur KingArthur
8 tygodni Offline
swistak swistak
10 tygodni Offline
Ostatnio zarejestrował się: davidcorso
Ogółem Użytkowników:2,209
Shoutbox
Musisz zalogować się, aby móc dodać wiadomość.

18/12/2022
Cześć, Rafa!

15/12/2022
Dzień Dobry Wszystkim Smile

06/10/2022
zdrowia

06/10/2022
Covid zapukał do moich drzwi poraz kolejny ten już ze szpitalem w tle. Stres

17/07/2022
Romek, nowi użytkownicy mają zablokowaną możliwość pisania na Forum - najpierw muszą się przedstawić w dziale "przedstaw się".

Archiwum shoutboksa
Dzień, w którym pękło niebo (część II)
Pierwsze dni...
Rano budziłam się z poczuciem zupełnego odrealnienia. Przypominałam sobie, co się wydarzyło, i od razu pojawiała się myśl "to niemożliwe". Każdego dnia od nowa przekonywałam siebie, że to był tylko sen. Koszmarny, przerażająco realistyczny sen. I każdego dnia gwałtownie zderzałam się z rzeczywistością, gdy tylko spotykałam A. Wystarczało jedno spojrzenie i już wszystko odzyskiwało bolesną realność. Wtulała się we mnie i mówiła, że boi się zasypiać, bo przez całą noc śni tylko o tym. I boi się budzić, bo nie umie myśleć o niczym innym. Pamiętam z tamtych rozmów jedno wyjątkowo smutne zdanie: "Wiesz, co jest najgorsze? Jak z całej siły próbujesz się obudzić z najstraszniejszego koszmaru... i nie da się. Bo to wcale nie jest sen..."
Pierwsze dni to był też ogromny strach o to, czy tabletka okaże się skuteczna. To była kwestia życia i śmierci i dobrze o tym wiedziałam. Przekopałam Internet, dowiedziałam się wszystkiego o jej działaniu i właściwościach, wiedziałam, że skuteczność przy zażyciu w ciągu pierwszych dwudziestu czterech godzin wynosi ponad 99%... i czytałam też wypowiedzi osób, u których tabletka jednak nie zadziałała. Uspokajałam A., zapewniałam ją, że przy tak dużej skuteczności ryzyko praktycznie nie istnieje... a w środku trzęsłam się ze strachu. Ulgi, którą poczułam, gdy stało się jasne, że ciąży nie ma, nie potrafię nawet do niczego porównać. Tak się nią upoiłam, że przez jakiś czas wydawało mi się, że największy problem mamy już za sobą i teraz będzie już tylko lepiej.

Któregoś z tych pierwszych dni A. stwierdziła, że już nie może dłużej leżeć i myśleć, chce coś robić, zająć się czymś. Zdecydowałyśmy, że obejrzymy film. Padło na "Drzazgi". Leżałyśmy, oglądałyśmy, zrobiło się całkiem sympatycznie... do momentu, w którym na ekranie pojawiła się scena gwałtu w samochodzie. Właściwie nic więcej z tego filmu nie pamiętam, do końca już zastanawiałam się, jak ona się teraz czuje, o czym myśli, co przeżywa. A nie wiedziałam wtedy jeszcze, jak wiele ta scena miała wspólnego z tym, czego ona doświadczyła.
Dokładnie tydzień po tamtej pamiętnej rozmowie kwalifikacyjnej A. miała termin obrony pracy magisterskiej. Przekładanie go nie wchodziło w grę, praca leżała już w dziekanacie, promotorka, recenzentka i pani dziekan były zarezerwowane, rodzina szykowała z tej okazji imprezę. Więc zadanie dla mnie: przekonać ją, że da radę, zmobilizować do przygotowania się, a potem zrobić wszystko, żeby przynajmniej w dniu obrony nie myślała o tym, co się stało, tylko o tym, że właśnie kończy studia.


...kolejne tygodnie...
Skończyły się zadania do wykonania, opadły emocje związane z obroną, minęło poczucie ulgi i poczułam się strasznie zagubiona. Nie miałam żadnego pomysłu na to, co dalej. Grzebałam w Internecie w poszukiwaniu jakichś wskazówek, ciągle trafiałam na informacje o ostrej reakcji na stres i zaburzeniach stresowych pourazowych. Nie tego potrzebowałam, ICD-10 to ja mam na półce. Jeśli już udało mi się znaleźć jakieś wskazówki, to sprowadzały się do tego, żeby pozwolić opowiadać, wracać do tego, mówić, mówić... Tak, tylko że ona mówić nie chciała. Długo twierdziła, że nie jest w stanie. A ja trafiałam na kolejne strony, fora i informacje: pozwolić opowiadać albo będzie PTSD. Moja bezradność rosła, ale nie chciałam naciskać. Powtarzałam tylko co jakiś czas, że jak będzie chciała kiedyś cokolwiek o tym powiedzieć, to ja jestem gotowa, może.
I w końcu, po kolejnym takim zapewnieniu, zaczęła opowiadać. Mówiła spokojnie, bez emocji. O tym, jak do tego doszło, co się działo, o czym wtedy myślała. O tym, co czuła - prawie nic. Wspomniała jedynie o obrzydzeniu, wszystkie inne emocje zablokowała wtedy tak bardzo, że dotrzeć miała do nich dopiero po wielu miesiącach, na terapii. Więc ona nie czuła, ale ja - tak. Leżałam koło A., słuchałam jej, z każdym jej słowem mocniej ją przytulałam, a jednocześnie byłam w tej sytuacji, o której słuchałam, w tamtym samochodzie... Czułam ogromny ból, żal i wściekłość, że ją to spotkało, byłam wzruszona i wdzięczna, że chce mi o tym opowiedzieć, a jednocześnie przeżywałam to przerażenie, bezsilność i upokorzenie, których ona wtedy nie przeżyła. A gdy skończyła opowiadać, zdałam sobie sprawę, że to, co na początku było wściekłością, teraz jest już czystą nienawiścią. Że gdybym mogła, to bym tego skurwiela zabiła. Gołymi rękami. I nie miałabym wyrzutów sumienia.

Etap pierwszego szoku minął. I powoli zaczęły się ujawniać problemy.
Przede wszystkim poczucie winy. Bo nie przewidziała tego, bo wsiadła do samochodu. Bo broniła się tylko przez chwilę, a potem ją sparaliżowało, nie mogła się ruszyć, nie walczyła. Bo ciało fizjologicznie zareagowało. Rozmawiałyśmy o tym wszystkim godzinami. Przekonywałam, tłumaczyłam, powtarzałam, że nie ma tym żadnej jej winy. Nie trafiało. Odwracałam sytuację, pytałam, czy ja na jej miejscu też byłabym czemuś winna. Zawsze w końcu słyszałam, że jestem bardzo przekonująca, ona się ze mną zgadza, myśli tak samo... tylko czuje inaczej.
Potem to poczucie winy zaczęło się przeradzać w nienawiść do siebie, a zwłaszcza do swojego ciała. Z tym jeszcze trudniej było dyskutować. Bardziej sensowne niż dyskutowanie wydawało mi się pokazywanie, że ja to ciało nadal kocham. Chyba nigdy wcześniej nie było w naszym związku tyle czułości, co wtedy. I czasem wydawało mi się, że to coś daje, że jest lepiej. A potem znowu słyszałam, jak ona się tego ciała brzydzi, jak go nienawidzi, jak ma ochotę je ukarać.

A ja? Patrzyłam na to, co się z nią dzieje, z coraz większym bólem. Coraz bardziej przerażała mnie świadomość tego, jak bardzo niszczące było dla niej to doświadczenie. Czasami ogarniało mnie poczucie kompletnej beznadziejności i przestawałam wierzyć, że coś się jeszcze kiedyś zmieni. I czułam się coraz bardziej sfrustrowana. Teraz wiem, że te problemy tkwiły zbyt głęboko, żebym ja była w stanie jej pomóc, do tego była potrzebna praca psychoterapeutyczna. Wtedy byłam na siebie wściekła, że nie potrafię do niej dotrzeć. I coraz bardziej załamana swoją bezradnością.
Poza tym musiałam w tamtym czasie iść do pracy. Co drugi dzień wychodziłam z domu na trzynaście godzin, a A. zostawała sama. Bałam się. Bałam się tego, w jakim stanie psychicznym zastanę ją wieczorem. Bałam się, że zrobi sobie krzywdę. Bałam się o jej życie. I nic nie mogłam zrobić. Czas dzieliłam między pracę, sen i A. Spędzałam z nią każdą wolną chwilę, ale z pracy zrezygnować nie mogłam, bez względu na to, jak bardzo chciałam być wtedy ciągle przy niej.


...i miesiące.
Wytrzymałam tak trzy miesiące. Potem odezwało się zmęczenie. Czułam, że nie jestem już w stanie dawać z siebie tyle, ile dawałam na początku. Bardzo tego chciałam, chciałam ciągle tak samo wspierać, chciałam być niezawodna. Nie byłam. Swoje gorsze samopoczucie tłumaczyłam zmęczeniem pierwszą dłuższą, pełnoetatową pracą, ale podskórnie czułam, że to nie praca tak mnie wykańcza.
Znowu poczułam, że się gubię, i znowu przekopywałam Internet. Tym razem w poszukiwaniu czegoś o tym, jak pomóc sobie, a nie A. Po kilku dniach szukania doszłam do smutnego wniosku, że problemy osób w mojej sytuacji praktycznie nie istnieją w świadomości społecznej. Raz jeden natrafiłam na określenie "pośrednie ofiary gwałtu", odnoszące się do bliskich osoby zgwałconej. Zostaliśmy wspomnieni jednym zdaniem w jednym artykule. Łatwiej znaleźć informacje o tym, co przeżywa sprawca, niż o nas. Smutne.

Coś się zaczęło zmieniać. Na początku ledwo zauważalnie. A. coraz rzadziej mówiła, jak jest źle, a ja nie dopytywałam. Bardzo chciałam wierzyć, że jeśli nic nie mówi, to znaczy, że jest lepiej. A nie było. Było coraz gorzej. Ona się zaczęła oddalać, pogrążać w swoich destrukcyjnych wizjach, karmić chore potrzeby... A ja? Ja wykorzystałam to, że mogę trochę odpocząć. Straciłam czujność. Z perspektywy czasu widzę, że wiele rzeczy mogło wtedy wzbudzić mój niepokój. Co jakiś czas w różnych kontekstach wspominała, że potrzebuje wyzwolenia, że potrzebuje czegoś mocnego. W łóżku próbowała mnie przekonywać do rzeczy, na które nigdy nie miałam ochoty i ona dobrze o tym wiedziała. Oddalałyśmy się. Nie tak, żeby pojawiły się konflikty albo obojętność. Nie, na co dzień wszystko było w porządku. Ale czegoś zabrakło, jakiejś trudnej do uchwycenia cząstki bliskości.

Powolne oddalanie zakończyło się bolesnym wstrząsem. A. umówiła się z obcym mężczyzną na płatny seks. Z jakimś pomysłem na to, że takie spotkanie okaże się wyzwalające, że jak sama się poniży, to unieważni tamto upokorzenie, nad którym nie miała żadnej kontroli.
To wydarzenie okazało się przysłowiowym dnem, od którego można się zacząć odbijać. Postawiłam warunek - jeśli mam w ogóle myśleć o dalszym byciu razem, to najpierw ona idzie na terapię.
Poszła.
Dodaj do:

Komentarze
#1 | martyna dnia 08/04/2011 19:53
koszmary sennie i nienawiść do siebie zostaje, i w głowie " moja wina" wyje niczym alarm.Mi czas nie pomógł ale może Tobie sigma i Twojej A. pomoże .
#2 | Kati dnia 08/04/2011 20:30
Dojmujące. Sigma, nardzo Ci dziękuję, że zaufałaś mi na tyle, żebym mogła przeczytać Waszą historię
#3 | sigma dnia 08/04/2011 20:41
Czas nie pomagał, czas pogarszał sprawę. Terapia pomogła bardziej, niż się spodziewałam. Najbardziej żałuję tego, że tyle czasu minęło, zanim na nią trafiłyśmy, najpierw A., później ja.

Kati, ja się czuję zaszczycona, że chciałaś przez naszą mało przyjemną historię przebrnąć Smile
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony

Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.

Brak ocen. Może czas dodać swoją?

51,674,885 Unikalnych wizyt

Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2024 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3.

2024