Niereformowalny Łoś.
Niereformowalny Łoś.
Wiele osób mi mówi, żebym nie udawała głupola, bo przecież jestem inteligentna. Ja?? Chyba żartujesz!- zawsze zaprzeczam. Bo jak można być mądrym ciągle robiąc głupoty. Jakiś tam poziom wiedzy mam r11; tego nauczyło mnie życie- ale nie idzie ona w parze z rozsądkiem. A żeby być inteligentnym te dwie cechy muszą iść ze sobą w parze. Zawsze tez można być głupio-mądrym. (oksymoronem :D- to stwierdzenie powaliło mnie na kolana).
Więc swoją wiedzę staram się przekazywać innym- lepiej jak chociaż inni mogą z niej skorzystać. A sama uczę się wcielać ją w swoje życie. Terapeuta czy lekarz nie mówią mi niczego nowego, tego co bym sama już nie wiedziała. Pełnią raczej rolę strażników, którzy konfrontują mnie z bolesną prawdą. I właśnie to zderzanie się z rzeczywistością jest dla mnie cholernie trudne. Bywają takie dni, że całą sesję przemilczę albo przeryczę albo się powściekam. Czasami wychodzę z gabinetu tak bardzo zła i podirytowana, że aż iskry buchają mi uszami. Czasami też po sesji czuję się tak bezradna i bezsilna, że tylko pozostaje mi położyć się na ulicy i czekać aż mnie pociąg rozjedzie. Tylko jest taki mały szkopuł- pociągi nie jeżdżą po ulicy. Więc nawet jeśli bym tego bardzo chciała, nic z tego mi nie wyjdzie, a tylko stracę nad użalaniem się nad sobą cenne dni.
Tak bardzo bym chciała, żeby się wszystko samo za mnie zrobiło. Problemy wyparowały w cyberprzestrzeń, mamona spadła z nieba, lęki zamieniły się w pewność siebie, a niska samoocena w... coś tam. W cokolwiek, byle pozytywnego. Właściwie to nie wiem jeszcze dokładnie jakiej zmiany chcę, ale ma ona nastąpić i to już. Pstryk i totalnie inna rzeczywistość. Jest to nie tylko bardzo naiwne myślenie, ale też głupie, żeby nie rzec żenujące do sześcianu. Ale mimo tego ciągle błądzę myślami do bezpiecznej krainy. Po co? Po to, by przetrwać. Życie jest dla mnie najtrudniejszą rzeczą do zrobienia, jaka kiedykolwiek stanęła mi na drodze. A jak jest coś ponad moje siły, to przeważnie się buntuję albo zachowuję jak rozpieszczony bachor, któremu odebrano ulubiona zabawkę. Tylko życie to nie zabawa ani tym bardziej gra. Życie jest najcenniejsze co mamy. Nie najważniejsza jest kasa, kierownicze stanowisko, popularność czy jakieś tam rzeczy. To ludki są najważniejsi. Ja, Ty.
Dlatego musimy dbać o siebie, chociaż nie jest to wcale łatwe. Musimy siebie pokochać, tak jak darzymy tym uczuciem (lub darzyliśmy) kogoś nam szczególnie bliskiego (zwierzęta też są tutaj dopuszczalne;)). Z reguły jest tak, że jeśli nam na kimś bardzo zależy dbamy o niego najbardziej jak umiemy, bo chcemy by był szczęśliwy. Oczywiście zdarzają się dni, że chcemy taką osobę posłać na księżyc- to całkiem normalne. Tu nie chodzi o doskonałość czy czystość życiową. Raczej mam na myśli szacunek, przywiązanie, miłość czy szczęście.
Ale jak zaakceptować siebie, jeśli tak bardzo siebie się nienawidzi? Jest to chociaż wykonalne? Oczywiście odpowiedź brzmi: tak. Ale ja jeszcze nie znalazłam tego złotego środka. Ale kilka punktów się pojawiło (Możecie rozwijać tą listę o kolejne). Po pierwsze- wybaczyć sobie. Po drugie- przyjąć do wiadomości, że nie jesteśmy supermenami, ani superwomenami, więc od czasu do czasu nie zaszkodzi przyjąć pomoc od innych. Po trzecie- zaakceptować fakt tym jacy jesteśmy, po to, by móc stać się tym, kim chcemy. Bez tego punktu nie osiągniemy celu jaki sobie wyznaczymy, bo nie będziemy wiedzieli na czym stoimy. Po czwarte- każdy ma praw do gorszego dnia. Po piąte- ciągle powtarzanie jaki/a to ja jestem beznadziejny/a, słaby/a, okropnie bezradny/a, nie przynosi jakiegokolwiek efektu, a jedynie utwierdza nas w poczuciu niższości i w tym, że nie mamy sił, by wykaraskać się z życiowego bagna. Po szóste: nie chcieć wszystkiego od razu. Zrobić sobie plan do wykonania zaczynając od rzeczy, które uda nam się sprostać, a z czasem zwiększając sobie poziom. Wysoka poprzeczka postawiona na początku zwykle zawsze kończy się porażką. Po siódme- wpisz coś od siebie.
Może i wydaje się, że to co napisałam jest oczywiste, tylko dla wielu z nas nierealne. Ja nadal nie umiem sprostać pierwszemu punktowi. Nie umiem sobie wybaczyć, tego co zrobiła innym, ale przede wszystkim tego, co zrobiłam (robię) sobie. Samo stwierdzenie- to przestań. Jest dla mnie radą na odwal się i mocno mnie irytuję. Przecież próbuję przerwać ta samo-nakręcającą się spiralę, tylko nie jest to takie proste i oczywiste. Często wymaga to ode mnie wiele trudu, nieprzespanych i przeryczanych nocy, większych i mniejszych potknięć. Próbuje się w tym wszystkim jakoś odnaleźć i poukładać sobie wszystko w głowie. Nawet zderzanie się z rzeczywistością i konfrontowanie się z tym jak jest teraz, wcale nie jest takie proste. Często chce mi się uciekać- czy to sen, czy w fantazję czy też autodestrukcję. Walczę z tym jak tylko mogę, co nie oznacza, że zawsze mi się to udaje. Ale czasami pomaga mi świadomość, że powrót z takiej ucieczki będzie o wiele trudniejszy niż zderzenie się ze swoimi problemami.
Tak więc co mam z Tobą zrobić Niereformowalny Łosiu? Jak nauczyć cię korzystać ze swojej wiedzy, zaakceptować siebie i rzeczywistość? Jak pozwolić ci dorosnąć? Pff..., nie mam pojęcia. Więc nic mi nie pozostaje jak tylko nauczyć się słyszeć terapeutę i lekarza (bo samo słucham nie znaczy to samo co, słyszę i rozumiem), by potem móc odnaleźć swoją właściwą ścieżkę życia, gdzie nie wszystko będzie takie okropne i bolesne.
Heh... Wcale mi się to nie podoba!
Wiele osób mi mówi, żebym nie udawała głupola, bo przecież jestem inteligentna. Ja?? Chyba żartujesz!- zawsze zaprzeczam. Bo jak można być mądrym ciągle robiąc głupoty. Jakiś tam poziom wiedzy mam r11; tego nauczyło mnie życie- ale nie idzie ona w parze z rozsądkiem. A żeby być inteligentnym te dwie cechy muszą iść ze sobą w parze. Zawsze tez można być głupio-mądrym. (oksymoronem :D- to stwierdzenie powaliło mnie na kolana).
Więc swoją wiedzę staram się przekazywać innym- lepiej jak chociaż inni mogą z niej skorzystać. A sama uczę się wcielać ją w swoje życie. Terapeuta czy lekarz nie mówią mi niczego nowego, tego co bym sama już nie wiedziała. Pełnią raczej rolę strażników, którzy konfrontują mnie z bolesną prawdą. I właśnie to zderzanie się z rzeczywistością jest dla mnie cholernie trudne. Bywają takie dni, że całą sesję przemilczę albo przeryczę albo się powściekam. Czasami wychodzę z gabinetu tak bardzo zła i podirytowana, że aż iskry buchają mi uszami. Czasami też po sesji czuję się tak bezradna i bezsilna, że tylko pozostaje mi położyć się na ulicy i czekać aż mnie pociąg rozjedzie. Tylko jest taki mały szkopuł- pociągi nie jeżdżą po ulicy. Więc nawet jeśli bym tego bardzo chciała, nic z tego mi nie wyjdzie, a tylko stracę nad użalaniem się nad sobą cenne dni.
Tak bardzo bym chciała, żeby się wszystko samo za mnie zrobiło. Problemy wyparowały w cyberprzestrzeń, mamona spadła z nieba, lęki zamieniły się w pewność siebie, a niska samoocena w... coś tam. W cokolwiek, byle pozytywnego. Właściwie to nie wiem jeszcze dokładnie jakiej zmiany chcę, ale ma ona nastąpić i to już. Pstryk i totalnie inna rzeczywistość. Jest to nie tylko bardzo naiwne myślenie, ale też głupie, żeby nie rzec żenujące do sześcianu. Ale mimo tego ciągle błądzę myślami do bezpiecznej krainy. Po co? Po to, by przetrwać. Życie jest dla mnie najtrudniejszą rzeczą do zrobienia, jaka kiedykolwiek stanęła mi na drodze. A jak jest coś ponad moje siły, to przeważnie się buntuję albo zachowuję jak rozpieszczony bachor, któremu odebrano ulubiona zabawkę. Tylko życie to nie zabawa ani tym bardziej gra. Życie jest najcenniejsze co mamy. Nie najważniejsza jest kasa, kierownicze stanowisko, popularność czy jakieś tam rzeczy. To ludki są najważniejsi. Ja, Ty.
Dlatego musimy dbać o siebie, chociaż nie jest to wcale łatwe. Musimy siebie pokochać, tak jak darzymy tym uczuciem (lub darzyliśmy) kogoś nam szczególnie bliskiego (zwierzęta też są tutaj dopuszczalne;)). Z reguły jest tak, że jeśli nam na kimś bardzo zależy dbamy o niego najbardziej jak umiemy, bo chcemy by był szczęśliwy. Oczywiście zdarzają się dni, że chcemy taką osobę posłać na księżyc- to całkiem normalne. Tu nie chodzi o doskonałość czy czystość życiową. Raczej mam na myśli szacunek, przywiązanie, miłość czy szczęście.
Ale jak zaakceptować siebie, jeśli tak bardzo siebie się nienawidzi? Jest to chociaż wykonalne? Oczywiście odpowiedź brzmi: tak. Ale ja jeszcze nie znalazłam tego złotego środka. Ale kilka punktów się pojawiło (Możecie rozwijać tą listę o kolejne). Po pierwsze- wybaczyć sobie. Po drugie- przyjąć do wiadomości, że nie jesteśmy supermenami, ani superwomenami, więc od czasu do czasu nie zaszkodzi przyjąć pomoc od innych. Po trzecie- zaakceptować fakt tym jacy jesteśmy, po to, by móc stać się tym, kim chcemy. Bez tego punktu nie osiągniemy celu jaki sobie wyznaczymy, bo nie będziemy wiedzieli na czym stoimy. Po czwarte- każdy ma praw do gorszego dnia. Po piąte- ciągle powtarzanie jaki/a to ja jestem beznadziejny/a, słaby/a, okropnie bezradny/a, nie przynosi jakiegokolwiek efektu, a jedynie utwierdza nas w poczuciu niższości i w tym, że nie mamy sił, by wykaraskać się z życiowego bagna. Po szóste: nie chcieć wszystkiego od razu. Zrobić sobie plan do wykonania zaczynając od rzeczy, które uda nam się sprostać, a z czasem zwiększając sobie poziom. Wysoka poprzeczka postawiona na początku zwykle zawsze kończy się porażką. Po siódme- wpisz coś od siebie.
Może i wydaje się, że to co napisałam jest oczywiste, tylko dla wielu z nas nierealne. Ja nadal nie umiem sprostać pierwszemu punktowi. Nie umiem sobie wybaczyć, tego co zrobiła innym, ale przede wszystkim tego, co zrobiłam (robię) sobie. Samo stwierdzenie- to przestań. Jest dla mnie radą na odwal się i mocno mnie irytuję. Przecież próbuję przerwać ta samo-nakręcającą się spiralę, tylko nie jest to takie proste i oczywiste. Często wymaga to ode mnie wiele trudu, nieprzespanych i przeryczanych nocy, większych i mniejszych potknięć. Próbuje się w tym wszystkim jakoś odnaleźć i poukładać sobie wszystko w głowie. Nawet zderzanie się z rzeczywistością i konfrontowanie się z tym jak jest teraz, wcale nie jest takie proste. Często chce mi się uciekać- czy to sen, czy w fantazję czy też autodestrukcję. Walczę z tym jak tylko mogę, co nie oznacza, że zawsze mi się to udaje. Ale czasami pomaga mi świadomość, że powrót z takiej ucieczki będzie o wiele trudniejszy niż zderzenie się ze swoimi problemami.
Tak więc co mam z Tobą zrobić Niereformowalny Łosiu? Jak nauczyć cię korzystać ze swojej wiedzy, zaakceptować siebie i rzeczywistość? Jak pozwolić ci dorosnąć? Pff..., nie mam pojęcia. Więc nic mi nie pozostaje jak tylko nauczyć się słyszeć terapeutę i lekarza (bo samo słucham nie znaczy to samo co, słyszę i rozumiem), by potem móc odnaleźć swoją właściwą ścieżkę życia, gdzie nie wszystko będzie takie okropne i bolesne.
Heh... Wcale mi się to nie podoba!
Dodaj do: |
|
Komentarze
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Brak ocen. Może czas dodać swoją?