Moje życie z DDA
Tym razem doświadczenia własne. Jak to jest żyć z Dorosłym Dzieckiem Alkoholika pod jednym dachem. Ano różnie. Na pewno i od tego celowo zacznę, przy facecie z normalnego domu nie udałoby mi się tak daleko dojść w moich kompulsach. DDA z natury swej później zauważają uzależnienie swojego partnera, mają wyższy poziom tolerancji, można by rzec, na nałóg. Moja terapeutka powiedziała, że nie ma dziwne, że się znaleźliśmy. To po prostu naturalne. Oczywiście nie winię męża za swoje picie, jednak mam świadomość, że długo, bardzo długo pomagał mi wchodzić w bagno - biegając na przykład wieczorem po piwo na moją prośbę, bo się skończyło...
Teraz gdy wychodzę na prostą, pierwszą rzeczą, o którą musiałam zawalczyć, był brak kontroli. Bo DDA w wykonaniu mojego męża po prostu MUSI skontrolować wszystko i wszystkich. Panicznie boi się utraty kontroli nad: tym co się dzieje w domu, rachunkami, wychowaniem dziecka, tym co jest, a czego nie ma lodówce, ile jest chleba, sytuacją polityczną w kraju, kursem walut. No po prostu wszystko. Jeśli chodzi o kwestie finansowo - formalne, to szczerze? Mogłabym nic nie robić. A nawet jak robię coś ja, to i tak jestem dziesięć razy kontrolowana, czy już coś tam zapłaciłam, czy dobrze i tak dalej. Doprowadza mnie to do szału, bo albo popadam w inercję, albo nie dość, że muszę zawalczyć, żeby coś zrobić, to jeszcze potem się muszę tłumaczyć. Wtedy najczęściej myślę, że z powodzeniem mogłoby mnie nie być. No więc zależało mi, żeby mnie nie obwąchiwał, nie przeglądał kwitków ze sklepu, nie zaglądał do wszystkich kątów w poszukiwaniu śladów picia - bo to by tyko mnie nakręcało. I na całe szczęście akurat tu mąż stanął na wysokości zadania, mianowicie podczas mojego pobytu w ośrodku był kilka razy u terapeutki i dowiedział się, jak się powinien zachowywać, żeby mi nie utrudniać. Więc na tym polu kontrolowana nie jestem. Na wszystkich innych - a i owszem;)
Kolejna sprawa - kompulsy. DDA bardzo często ma własne. Jest to grupa zagrożona nałogowym zachowaniem bardziej chyba niż jakakolwiek inna. Wielu DDA zapija. Mój - nie. Mój mąż "tylko" codziennie zarywa pół nocy na granie w gierkę komputerową. Przez dzień pracuje na laptopie, wieczorami i w nocy na tym samym laptopie gra - do 3, czasem 4 nad ranem... Przez pierwsze lata próbowałam go namawiać, zmuszać, prosić, co tam jeszcze, żeby szedł spać. Potem zobojętniałam, bo piwo nieźle usypia. Teraz mam to teoretycznie w dupie, jednak co noc budzę się z automatu ok. 3 i idę zobaczyć, gdzie jest. Chyba że jakimś cudem jest już w sypialni - rzadko. Potem często mam kłopoty z ponownym zaśnięciem. Od zmęczenia ratują mnie comiesięczne wyjazdy, na których najważniejszą dla mnie rzeczą jest ODESPAĆ. Przespać pełną noc bez pobudek. No bo przecież jak wchodzi do sypialni, to też się wybudzamr30; Nie dociera do niego, że to jest chore. Że niszczy zdrowie własne i moje przy okazji też. Jest uwiązany do swojego kompa i naprawdę zaskakuje mnie, że jeszcze nie przynosi go do łóżka.
Sprawa trzecia - wyrażanie emocji. Brak. Tyle mogłabym napisać i to by opisywało rzeczywistość. Z nim się nie da pokłócić. Bo ja gadam, wyrażam - a on milczy. Jak coś przeżywa trudnego - milczy. Jak się cieszy - hmr;) na pytanie "Cieszysz się?" odpowiada "Yhmr". Wiem, że kocha. I mnie, bo w końcu jesteśmy ze sobą już naście lat. Córę to już na zabój. To akurat widać, na szczęście. Tak jak sobie podsumowuję, to chyba najtrudniej jest z sytuacjami konfliktowymi. Wtedy po prostu mówię do siebie. Czasem wybucha. Przeważnie, gdy prowadzi samochód. Rozpędza się do 100 km/h i zaczyna machać rękami i wrzeszczeć, oczywiście nie trzymając wtedy kierownicy. W takich warunkach też raczej ciężko o dialog;)
Co my tu jeszcze mamy... Przez długie lata, jeszcze na studiach czuł się odpowiedzialny za swoją rodzinę. MUSIAŁ co weekend jechać do domu, bo przecież ojciec zapije, bo przecież matka będzie nieszczęśliwa, bo trzeba coś tam zrobić. Be niego świat tam miał się zawalić. Na szczęście to nam się udało zmienić. Dał się przekonać, że skoro matka tkwi w tym układzie, to jakkolwiek nie narzeka, najprawdopodobniej inaczej już nie potrafi. Choć mam wrażenie, że tamto odpępowienie nastąpiło w momencie, gdy ten sam problem przeniósł się bliżej...
Mój mąż to typ nadodpowiedzialny i nadkontrolujący. Jego siostra przeciwnie. Ona z kolei ucieka, dosłownie, bo z jednego końca świata na drugi. Jest niekonsekwentna, niczego nie kończy - łącznie ze studiami, których nie skończyła przez... wf. Kłamie wręcz nałogowo. Nie lubię z nią rozmawiać, bo mam wrażenie, że mówi to, co jej zdaniem chcę usłyszeć. Ewentualnie jest jak echo: powtarza moje słowa, przekształcając nieco zdania. Nie wiem, czy w ogóle potrafi być sobą, bo nie dała mi się poznać od tej strony. Ma ogromny kompleks swojego "zdolniejszego" brata i pije za dużo. Obydwoje łączy chyba tylko to, że wolą ukryć trudną sytuację niż ją omówić. W moim przypadku oznaczało to na przykład bycie oszukiwaną co do rozmów telefonicznych z koleżanką, z którą mąż lubił się spotykać, potem rozmawiać ale wolał mi o tym nie mówić. To, że nie mówił, oczywiście doprowadzało mnie do furii, bo wydawało mi się nie wiadomo co, choć tak naprawdę pewnie tylko lubili ze sobą rozmawiać. Taki nawyk unikania trudnych emocji. No i postawa: kontrolować to ja, a nie mnie.
Wielokrotnie namawiałam mojego męża na terapię. Na zasadzie "będzie Ci łatwiej żyć". Nie chce. Nie ma ochoty wracać do tego, co przeżył, zakopał to gdzieś bardzo głęboko i nigdy o tym nie mówi. Szanuję jego decyzję. To dobry człowiek. Z drugiej strony na co dzień doświadczam tego, jak trudno się żyje z "nieleczonym" DDA.
Teraz gdy wychodzę na prostą, pierwszą rzeczą, o którą musiałam zawalczyć, był brak kontroli. Bo DDA w wykonaniu mojego męża po prostu MUSI skontrolować wszystko i wszystkich. Panicznie boi się utraty kontroli nad: tym co się dzieje w domu, rachunkami, wychowaniem dziecka, tym co jest, a czego nie ma lodówce, ile jest chleba, sytuacją polityczną w kraju, kursem walut. No po prostu wszystko. Jeśli chodzi o kwestie finansowo - formalne, to szczerze? Mogłabym nic nie robić. A nawet jak robię coś ja, to i tak jestem dziesięć razy kontrolowana, czy już coś tam zapłaciłam, czy dobrze i tak dalej. Doprowadza mnie to do szału, bo albo popadam w inercję, albo nie dość, że muszę zawalczyć, żeby coś zrobić, to jeszcze potem się muszę tłumaczyć. Wtedy najczęściej myślę, że z powodzeniem mogłoby mnie nie być. No więc zależało mi, żeby mnie nie obwąchiwał, nie przeglądał kwitków ze sklepu, nie zaglądał do wszystkich kątów w poszukiwaniu śladów picia - bo to by tyko mnie nakręcało. I na całe szczęście akurat tu mąż stanął na wysokości zadania, mianowicie podczas mojego pobytu w ośrodku był kilka razy u terapeutki i dowiedział się, jak się powinien zachowywać, żeby mi nie utrudniać. Więc na tym polu kontrolowana nie jestem. Na wszystkich innych - a i owszem;)
Kolejna sprawa - kompulsy. DDA bardzo często ma własne. Jest to grupa zagrożona nałogowym zachowaniem bardziej chyba niż jakakolwiek inna. Wielu DDA zapija. Mój - nie. Mój mąż "tylko" codziennie zarywa pół nocy na granie w gierkę komputerową. Przez dzień pracuje na laptopie, wieczorami i w nocy na tym samym laptopie gra - do 3, czasem 4 nad ranem... Przez pierwsze lata próbowałam go namawiać, zmuszać, prosić, co tam jeszcze, żeby szedł spać. Potem zobojętniałam, bo piwo nieźle usypia. Teraz mam to teoretycznie w dupie, jednak co noc budzę się z automatu ok. 3 i idę zobaczyć, gdzie jest. Chyba że jakimś cudem jest już w sypialni - rzadko. Potem często mam kłopoty z ponownym zaśnięciem. Od zmęczenia ratują mnie comiesięczne wyjazdy, na których najważniejszą dla mnie rzeczą jest ODESPAĆ. Przespać pełną noc bez pobudek. No bo przecież jak wchodzi do sypialni, to też się wybudzamr30; Nie dociera do niego, że to jest chore. Że niszczy zdrowie własne i moje przy okazji też. Jest uwiązany do swojego kompa i naprawdę zaskakuje mnie, że jeszcze nie przynosi go do łóżka.
Sprawa trzecia - wyrażanie emocji. Brak. Tyle mogłabym napisać i to by opisywało rzeczywistość. Z nim się nie da pokłócić. Bo ja gadam, wyrażam - a on milczy. Jak coś przeżywa trudnego - milczy. Jak się cieszy - hmr;) na pytanie "Cieszysz się?" odpowiada "Yhmr". Wiem, że kocha. I mnie, bo w końcu jesteśmy ze sobą już naście lat. Córę to już na zabój. To akurat widać, na szczęście. Tak jak sobie podsumowuję, to chyba najtrudniej jest z sytuacjami konfliktowymi. Wtedy po prostu mówię do siebie. Czasem wybucha. Przeważnie, gdy prowadzi samochód. Rozpędza się do 100 km/h i zaczyna machać rękami i wrzeszczeć, oczywiście nie trzymając wtedy kierownicy. W takich warunkach też raczej ciężko o dialog;)
Co my tu jeszcze mamy... Przez długie lata, jeszcze na studiach czuł się odpowiedzialny za swoją rodzinę. MUSIAŁ co weekend jechać do domu, bo przecież ojciec zapije, bo przecież matka będzie nieszczęśliwa, bo trzeba coś tam zrobić. Be niego świat tam miał się zawalić. Na szczęście to nam się udało zmienić. Dał się przekonać, że skoro matka tkwi w tym układzie, to jakkolwiek nie narzeka, najprawdopodobniej inaczej już nie potrafi. Choć mam wrażenie, że tamto odpępowienie nastąpiło w momencie, gdy ten sam problem przeniósł się bliżej...
Mój mąż to typ nadodpowiedzialny i nadkontrolujący. Jego siostra przeciwnie. Ona z kolei ucieka, dosłownie, bo z jednego końca świata na drugi. Jest niekonsekwentna, niczego nie kończy - łącznie ze studiami, których nie skończyła przez... wf. Kłamie wręcz nałogowo. Nie lubię z nią rozmawiać, bo mam wrażenie, że mówi to, co jej zdaniem chcę usłyszeć. Ewentualnie jest jak echo: powtarza moje słowa, przekształcając nieco zdania. Nie wiem, czy w ogóle potrafi być sobą, bo nie dała mi się poznać od tej strony. Ma ogromny kompleks swojego "zdolniejszego" brata i pije za dużo. Obydwoje łączy chyba tylko to, że wolą ukryć trudną sytuację niż ją omówić. W moim przypadku oznaczało to na przykład bycie oszukiwaną co do rozmów telefonicznych z koleżanką, z którą mąż lubił się spotykać, potem rozmawiać ale wolał mi o tym nie mówić. To, że nie mówił, oczywiście doprowadzało mnie do furii, bo wydawało mi się nie wiadomo co, choć tak naprawdę pewnie tylko lubili ze sobą rozmawiać. Taki nawyk unikania trudnych emocji. No i postawa: kontrolować to ja, a nie mnie.
Wielokrotnie namawiałam mojego męża na terapię. Na zasadzie "będzie Ci łatwiej żyć". Nie chce. Nie ma ochoty wracać do tego, co przeżył, zakopał to gdzieś bardzo głęboko i nigdy o tym nie mówi. Szanuję jego decyzję. To dobry człowiek. Z drugiej strony na co dzień doświadczam tego, jak trudno się żyje z "nieleczonym" DDA.
Dodaj do: |
|
Komentarze
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Brak ocen. Może czas dodać swoją?
ale napiszę tylko to, że BARDZO mi się podobał twój artykuł i że czytałam go z ogromnym zaciekawieniem